Polski kapitalizm
           
     

Życiorys.

Strona 89

             
                             
 
 
 
 
             
..a jednak złodzieje, czyli historia 'owocnejwspółpracy!
     
             
Nigdy nie miałem takiej sytuacji żeby mi coś lekko przyszło, żeby wystarczało w 
coś zainwestować lub z kimś zawrzeć jakieś porozumienie, aby resztę ktoś za 
mnie zrobił i z tego były jakieś profity.
To, co niżej opisuję wymagało codziennej, dziesięciogodzinnej lub nawet 
dwunastogodzinnej pracy jako kierowca, zaopatrzeniowiec, tragarz czy wreszcie
  urzędnik, aby coś zarobić i kiedy już było w miarę dobrze, następowało 
tąpnięcie i mozolne odrabianie strat.
     
             

 

Cykl mojej normalnej pracy wyglądał tak: wybierałem odpowiedni towar w hurtowni moich wspólników, ładowałem do przyczepki i
przywoziłem do garażu. Po szczegółowych oględzinach i zapoznaniu się z walorami poszczególnych modeli, tworzyło się
odpowiednia dokumentację (kartoteki magazynowe, przychody magazynowe, zakupy, cenniki). Teraz nawiązywałem kontakt
telefoniczny z potencjalnymi odbiorcami w Olsztynie i poza nim. Ustalałem ile i jakiego poszukiwano towaru. Wyjazd moim
Bluebirdem z pełna przyczepką do poszczególnych sklepów finalizował ten etap pracy. Towar pozostawał w sklepach z odpowiednią
moją marżą, przeważnie daleko od Olsztyna. Pozostawała sprawa napraw gwarancyjnych.
W Olsztynie zawarłem umowę z pewna firmą serwisową, prowadzoną przez dwóch młodych, energicznych i
sympatycznych ludzi, którzy, było to widać, z pełnym zaangażowaniem brali się do roboty. Zatrudniali dodatkowo kilku fachowców, co
utwierdzało mnie w przekonaniu, że naprawy będą fachowo i w terminie wykonywane. Doznałem nawet uczucia zazdrości, że potrafili
stworzyć wcale nie małą organizację gospodarczą, o jakiej ja tylko marzyłem. Wszystko w jednym miejscu( wynajmowali całą wille):
biuro szefów, księgowość w osobnym pomieszczeniu, osobno magazyn i oczywiście warsztat napraw, zupełnie nieźle wyposażony.
Pomyślałem sobie wtedy, że ja jestem chyba już za stary, albo mam za mało inwencji, aby stworzyć coś podobnego. Decydującym
jednak argumentem mnie wewnętrzne usprawiedliwiającym był oczywiście brak odpowiednich środków finansowych na stworzenie
takiej firmy.

Moja firma to praktycznie byłem JA! Mój interes jednak także dość szybko zaczął się rozkręcać. Nawiązywałem coraz to nowe kontakty,
a i sprzęt elektroniczny, który rozprowadzałem znajdował dość szybko nabywców. Mankamentem jednak całego tego procederu była
duża zwłoka w uzyskiwanie zapłaty za dostarczony towar. Często bywało tak, że nawet po upływie umówionego terminu i nawet już po
sprzedaży całego dostarczonego towaru dostawałem tylko część należnej sumy. Brak tych pieniędzy blokował zakup nowego towaru,
co powodowało już istotne straty. Ale mimo takich trudności wyliczane na koniec każdego miesiąca zyski pozwalały na satysfakcję.
Fiskus oczywiście musiał dostawać swoją dolę, ale i w mojej firmie coś nieco zostawało.
Po pewnym czasie przestało mnie zadawalać jedno tylko źródło zaopatrzenia. Okazało się, że wyżej wymieniona firma rozwijała się
znakomicie (tak mi się wtedy zdawało) i także miała jakieś swoje, tanie źródła zaopatrzenia w zupełnie inny asortyment niż miałem
dotychczas. Ich sprzęt radiowo-telewizyjny był jeszcze bardziej atrakcyjny, ponieważ był znacznie tańszy. Zawarłem, więc nową umowę
na mocy, której dostawałem u nich na dość dobrych warunkach ten nowy towar. To okazało się dobrym posunięciem. Znacznie
rozszerzyłem krąg odbiorców. Jeździłem teraz, co prawda dalej, w promieniu ok. 150 km od Olsztyna, ale obroty znacznie wzrosły.
Potrzebny był dodatkowy pracownik na stałe. Zatrudniłem na pełnym etacie Roberta, tak, że ta moja mini firma stała się jakby
rodzinna.

     
                                                     
             

Pod koniec 1990 roku przyszli do mnie obaj właściciele współpracującej firmy, i po upewnieniu się, że jestem zadowolony
z istniejącego układu poprosili, aby moja firma żyrowała im pożyczkę z banku na dalszy rozwój. Współpraca miała być jeszcze
owocniejsza toteż zgodziłem się.
Całość pożyczki żyrowały jeszcze dwie inne firmy.

Wszystko szło bardzo dobrze. Obroty stale rosły, rosły także zyski. W 
tej sytuacji pozwoliłem sobie na ekstrawagancję. Kupiłem używany, 
ale w bardzo dobrym stanie, sportowy samochód,

 Mitsubishi Stadion Turbo

     
                                                     
             
     
             
Jego podstawowe dane:moc max.:180 KM, predkość max.:220 km/godz, przyspieszenie: 7,8 sek do 
osiągniecia 100 km/godz.Wyprodukowano go w Japonii w 1983 roku i był to wtedy najszybszy 
produkowany seryjnie samochód świata.
W tamtych latach w Polsce było się czym pochwalić...Byłem bardzo dumny...
     
                                 
               
 
   

Jak na owe czasy w Olsztynie robił na wszystkich moich znajomych 
kolosalne wrażenie. Oczywiście nie omieszkałem natychmiast 
pochwalić się nim we współpracującej firmie. Obaj jej właściciele 
mieli wtedy  maluchy  (Fiaty 126P) mocno sfatygowane. 
Chciałem w ten sposób powetować sobie trochę moje odczucie 
jakby nieporadności w robieniu interesów, ale to, co zobaczyłem 
przeszło moje oczekiwania.
Jeden z nich (Pan X ), dowiedziawszy się, że to rzeczywiście mój 
samochód prawie krzyknął: 
To nie..nie..nie-prawdopodobne!
  I zaczął się, nie wiedzieć czemu, histerycznie głośno śmiać 
równocześnie podskakując teatralnie.


  Patrzyłem na niego ze zdziwieniem uprzytamniając sobie 
równocześnie, że jestem świadkiem histerii z zazdrości. 

Wtedy 
nie uświadamiałem  sobie, że taka autentyczna zazdrość, może mieć 
nieprzewidzialne skutki !

   
                             
   
 

Nie minął nawet miesiąc od tej sceny, kiedy przyjechał do mnie X, aby pochwalić się nowo zakupionym Fordem Eskortem. 
Byłem pewny wtedy, że kupił go za otrzymaną pożyczkę z banku, którą żyrowałem. 

To był pierwszy skutek mojej demonstracji, ale nie
  wyzwolił u mnie jakiś obaw o losy tej pożyczki...


Parę tygodni później bank przysłał mi kopię pisma, jakie wystosował do tamtej firmy , w którym ostrzegano przed skutkami 
niedotrzymywania umowy w sprawie pożyczki: stwierdzono tam pusty magazyn i opóźnienie w spłatach rat !!!


Zaniepokojony natychmiast pojechałem do właścicieli firmy. Ci, ze stoickim spokojem wytłumaczyli mi, że inspektorzy banku to 
debile i że nie ma żadnych zagrożeń.


  Pamiętam, że dałem się przekonać...!

                       
                       
       
Moje interesy miały się na tyle dobrze, że zaistniała konieczność 
kupienia większego samochodu dostawczego dla sprawniejszego 
dostarczania towarów do moich odbiorców. 
Trafiła się okazja kupienia niedrogo, choć bardzo sfatygowanego 
Volkswagena Transportera 251.
  Po szybkim remoncie karoserii wyglądał całkiem dobrze do tego 
stopnia, że nie wahałem się okleić go kolorowymi napisami 
reklamującymi moją mikro firmę i prowadzoną działalność.
  Podnosiło to mój prestiż w oczach kontrahentów, ale też później 
spowodowało niezłe kłopoty. O tym napiszę zresztą w stosownym 
momencie.
               
                 
        To mój VW Transport. Zdjęcie pochodzi z lokalnej gazety, wykonane przed bankiem, gdzie nie było miejsca do parkowania samochodów i wszyscy klienci stawiali samochody na chodniku i to się dziennikarzowi nie podobało. Na zdjęciu nie widać niestety ładnej reklamy mojej firmy na karoserii samochodu.                  
                           
VW Transporter ( był biały)
     
                                       
                             
         

Jednak póki co, dostarczanie teraz towaru, to była sama przyjemność w porównaniu z szarpaniem się z wiecznie źle zapiętą 
plandeką przyczepki i znalezieniu w jej wnętrzu odpowiedniego kartonu. Zresztą, jak się okazało, ten o bardzo starej konstrukcji 
samochód dostawczy prowadził się znakomicie. Z tyłu umieszczony silnik nie był w kabinie prawie słyszalny, kierownica obracała 
się niezwykle lekko mimo braku wspomagania i widoczność była znakomita, a ładne napisy reklamowe na białej karoserii wbijały 
mnie w dumę.
  Jak widzisz, wszystko szło bardzo dobrze! 
Czy tak mogło być stale? Może gdzie indziej, ale nie u mnie!


  Zresztą, jak bym wtedy znalazł, choć jedną chwilę na przeanalizowanie zdarzeń to zapewne zobaczyłbym nadciągające 
chmury.
----------------

Pewnego grudniowego dnia, kiedy to siedziałem sobie przy biurku w moim biurze i z satysfakcją kontemplowałem kolejny wzrost 
dochodu, zadzwonił telefon a w słuchawce odezwał się dość podenerwowany 
X z pytaniem czy może natychmiast 
przyjechać, bo ma bardzo ważną sprawę.
Porę minut później siedział naprzeciwko mnie jakiś blady i bardzo wyciszony i prosto z mostu powiedział: przyjechałem pożyczyć 
gotówką parę tysięcy złotych, ponieważ bank chce natychmiastowej spłaty całości kredytu. Gdy wpłacę tę pożyczoną kwotę to dadzą 
mi spokój, a później mam plan wybrnięcia z tych kłopotów! Próbowałem się dowiedzieć, jaki to plan, ale rozmówca ponoć był tak 
zdenerwowany, że trudno mu było myśli zebrać. Widziałem, że bardzo mu zależało na tych pieniądzach i postanowiłem wykorzystać 
ten moment do uregulowania pewnych niejasności, jakie powstały w czasie naszej współpracy. Mianowicie w jego firi ponoć 
zginęło kilka dokumentów, których kopie znajdowały się u mnie, a których oni nie chcieli uznać, bo wtedy powstawały zobowiązania 
nasze w stosunku do nich.
  Powiedziałem wtedy: pożyczę pod dwoma warunkami: pożyczka będzie zwrócona w ciągu dwóch tygodni i uzna on dokumenty, jakie
  są w mojej firmie jako wystarczające do zamknięcie sprawy. 
Sądziłem, że ten drugi warunek zniechęci go do wzięcia tej pożyczki, a on natychmiast bez słowa podpisał stosowne zobowiązania.

=========================

Kilka dni później, jak nikt nie odpowiadał na moje telefony do fimy  X-a i Y-a, pojechałem do willi zajmowanej przez szanownych 
dłużników  i omal nie dostałem zawału!
  Drzwi były otwarte, wewnątrz nieopisany bałagan, same porozrzucane bezużyteczne rupiecie i bezradnie stojący właściciel budynku! 
Co tu się stało? Spytałem tego człowieka.
  Panie! Niech ich cholera weźmie tych złodziei i oszustów! Sam pan widzisz! Zabrali wszystko, co coś było warte i w nocy się ulotnili! 
Nie zapłacili za czynsz, za telefon, za światło i to już od kilku miesięcy! 
Gdzie mogli się przenieść? Spytałem więcej siebie niż tego bezradnie stojącego jak słup soli człowieka. 
A cholera ich wie! Z rezygnacją, jakby do siebie, powiedział oszukany właściciel.
  Zaraz, zaraz, przecież ja wiem gdzie mieszka 
X ! 

Spodziewałem się, że nie otworzy mi na pewno drzwi, więc pojechałem po Elę, której on nie znał i to ona miała spróbować wejść do 
jego mieszkania. 
Na osiedlu, w wielkim bloku, gdzie mieszkał
 X  z żoną i dwójką dzieci były domofony.
  Ela zadzwoniła do właściwego mieszkania i nikt nie odpowiadał. 
Zadzwoniła do mieszkania sąsiedniego a tam głos kobiecy poinformował: pani, oni przed kilkoma dniami wyprowadzili się! 
Gdzie? Nic nie wiem!

Nie znałem adresu drugiego ze wspólników.

Już wiedziałem, co będzie później! 

Po kilku dniach dostałem wezwanie do natychmiastowej wpłaty 1/3 pożyczki
 zaprzyjaźnionej firmy. 

A nie były to dla mnie małe pieniądze !

====================

Poszedłem do banku. 
Chciałem uzyskać rozłożenie na raty mojej żyrowanej części.
  Kategorycznie odmówiono, mimo, że radcą prawnym okazała się moja dobra znajoma prawnik, którą zatrudniałem w firmie Heinza, 
jak byłem tam dyrektorem. Złożyłem podanie o kredyt, z którego spłacałbym zobowiązanie. Też mi odmówiono.
  Przy okazji dowiedziałem się, jakie to dwie firmy oprócz mojej zostały tak perfidnie okradzione przez właścicieli X i Y.
  Spotkaliśmy się razem (właściciele trzech wpędzonych  w kłopoty firm), aby spróbować znaleź X-a i Y-a. Okazało się, że Y jest w 
Olsztynie i został siłą przywieziony na tą naradę. Zwalał wszystko na swojego wspólnika. Oczywiście nie 
wiedział, gdzie on mógł się wyprowadzić. Oświadczyliśmy, że z gardła mu wyciągniemy nasze pieniądze, a on: Zabijcie mnie, ja nic 
nie mam, wszystko jest na moją żonę, mieszkanie także.

Pojechałem później zobaczyć jak wygląda mieszkanie Y-a. Było ono na parterze pewnego budynku w śródmieściu i akurat trwał 
tam remont. Przez otwarte okna, właśnie wymieniane na nowe, było widać nowe podłogi i terakoty w kuchni. Szlag mnie trafiał. Nie 
było wątpliwości, że ładowano właśnie w nie spore fundusze.
  Żona Y-a, zagadnięta o pochodzenie środków na ten remont odezwała się tak wulgarnie, że nie przytoczę tu jej wrzasku. Była 
ona urzędniczką w dyrekcji dużej państwowej f irmy, a można by przypuszczać, że handlarą na rynku...

Nie było żadnej rady, trzeba było natychmiast wpłacić do banku 1/3 całego żyrowanego kredytu . Opróżniłem swoje prywatne 
oszczędności, konto firmy, pożyczyłem od znajomych.

Nie udało się odszukać X-a, a Y po pewnym czasie został przez swoją żonę wyrzucony z 
mieszkania. Czasem go było widać gdzieś przelotnie na ulicy zaniedbanego i wychudzonego. Jego cwana 
żona wykupiła spory lokal w nowo budowanej hali targowej, którą zbudowano w centrum Olsztyna w 
miejscu, gdzie miał powstać duży hotel i ja miałem być tam dyrektorem.

 Pisałem o tym po rozmowie z 
panem H, obywatelem Szwecji (str.66), współwłaścicielem firmy budującej hotel w Mrągowie.

===============================================================================================

A tak przy okazji muszę tu dodać, jak wspomniałem pana H, że 20 lat od tamtych wydarzeń, kiedy teraz Sejm badał jedną z największych afer 
współczesnej Polski padło nazwisko właśnie pana H !!! Dziennikarze TVP dotarli do niego w Szwecji, robili z nim wywiady, a on wszystkich 
wyśmiał, jednocześnie przyznając się do dużego wpływu na rządzących w naszym kraju. Przypomnę tylko jeszcze, że jego majątek i pozycja, 
oficjalnie, wzięła się stąd, że wraz ze swoją żoną, za młodu, występował w cyrkach Europy jeżdżąc wyczynowo na wrotkach. Już wtedy w 
Mrągowie, nie mogłem się nadziwić, że właśnie on miał wszystkie możliwe drzwi otwarte do najwyższych urzędów w naszym kraju. 
Słyszałem wielokrotnie jak umawia się na rozmowy z najwyższymi urzędnikami w państwie.


 

 
                             
   
cd >>>
                             
   
Home Dzień dzisiejszy (fotografie) Książka Gości Poczta Strona poprzednia Strona następna