Życiorys.

Strona 87.

               
                           

 

       
       
                           
                                                   
 
 
 
 
   

 

Tak naprawdę, to dopiero w 1990 roku rozpocząłem samodzielne życie gospodarcze w kapitalizmie. 
Wszystko, co było do tej pory w moim działaniu gospodarczym uwarunkowane było jakimiś ramami. 
Najpierw były to 
dyby ustrojowe, a potem podległość wynikająca z uzależnień finansowych i powiązań z mocodawcami.
Ten powstały w Polsce kapitalizm po praktycznie odzyskanej niepodległości ( po 1989 roku) był dość specyficzny. 
Różnie można go było nazwać, ale z pewnością najbliżej prawdy było określenie: 
drapieżny!
 Można byłoby dodać do tego określenie agresywny, co właściwie nie jest samo w sobie niczym złym,
  ale tak naprawdę to był:
 kapitalizm drapieżny na prawach dżungli! 
Do powszechnie znanych zasad bezwzględnej konkurencji, zyskowności, prawa silniejszego i bóg wie jeszcze jakich 
reguł, doszedł ogólny brak jakiejkolwiek moralności. Tego można było się spodziewać. Przecież nad 
zdemoralizowaniem obywateli pracowano przez pół wieku! Jednak w swojej naiwności sądziłem, że umiem rozpoznać 
złodziei, oszustów czy zwyczajnych kanciarzy. 
Niestety! 
Jak teraz rozmyślam nad tym, co mnie spotykało po tym przełomie ustrojowym w mojej działalności gospodarczej, to nie 
znajduje innego określenia, jak tylko:
 pierwotna walka o byt w społeczeństwie oszustów! 
Nawet pracownicy takich urzędów państwowych, które mają strzec praworządności w dziedzinie gospodarczej jak 
skarbówka, próbowali ukraść moje ciężko zarobione pieniądze!
Ale zanim opowiem jak przebiegały poszczególne 
walki a raczej małe wojny, zamknę lata osiemdziesiąte.

   
   
1988 rok.
   
   
Grunt pod nogami mi się obsuwał. Zamęt w działalności gospodarczej był okropny, jednak jakieś tam 
pieniądze zarabiałem rozglądając się za czymś nowym, czymś pewniejszym, co dałoby jakąś 
stabilność. 

Z 1988 roku pamiętam dość znaczący epizod, jakim było pojechanie na zjazd wychowanków I Liceum Ogólnokształcącego im. 
Stanisława Staszica Lublinie, gdzie uczyłem się trzy lata. Klasę maturalna odbyłem już w Łodzi. Tam przeprowadziła się moja rodzina. 
Jednak w Lublinie potraktowano mnie jak absolwenta. (Swoją naukę w Lublinie opisuję na stronach 9,10 i 11). 

Moja Mama, która wciąż była czynna zawodowo mimo swoich osiemdziesięciu lat, zapragnęła także przy tej okazji odwiedzić uczelnię, 
na której najpierw doznała wielkiej satysfakcji i zaszczytów a później, jak wielu, upokorzeń i oskarżeń za polityczną niepoprawność. 

   
   
 
Tak, więc pojechaliśmy do Lublina we dwójkę. 
Mama, witana z nieukrywaną radością przez 
nielicznych już swoich dawnych, młodszych 
współpracowników, a ja przez nad wyraz liczne grono 
kolegów szkolnych.
       
     
     
             
Przed jednym z 
gmachów Uniwersytetu
  im. Marii 
Curie-Skłodowskiej 
w Lublinie.
     
                           
                             
                                             
     
Zjazd koleżeński w Lublinie
   
                                             
                               

Jakież to dziwne uczucie mnie ogarnęło jak stanąłem przed 
starym, nic niezmienionym budynkiem 'mojego' liceum po blisko czterdziestu latach! 

Nawet winogrona oplatające całą frontową część okazałego 
gmachu były jak wtedy, gdy zdyszany wpadałem do głównego 
holu nadsłuchując, czy był już dzwonek, bo jakoś pustawo w 
około!
Natychmiast, bezwiednie, spojrzałem na swoje buty! 
Trzeba zmienić na kapcie!

W tych kapciach, nieco za wielkich, jak na krótkich nartach, 
w lekkim wykroku, w pełnym biegu wpadałem na kamienne 
schody łączące poszczególne pietra i ze strasznym łoskotem 
zjeżdżałem w dół dotykając tylko krawędzi stopni!
Wszyscy, znajdujący się w tym momencie na schodach 
pierzchali na boki, bo było zapewne widać, że się nie 
zatrzymam !
Tylne części kapci odbijając się to o moje pięty, to o krawędzie 
stopni robiły taki hałas, że nie musiałem niczym więcej 
sygnalizować swojego slalomu.

Gmach był budowany w 1933 roku, a wtedy uważano, że 
uczniowie muszą mieć dużo powietrza nad głowami i piętra 
były bardzo wysokie, więc schody były długie, przyjemność 
zjazdu ogromna! 
Obrywało mi się nieraz za te ekstrawagancje. 

Tym razem jednak nie ubierałem żadnych kapci, było 
dość cicho, zapewne po dzwonku i pewnie byłem 
spóźniony... Poszedłem do wskazanej na zaproszeniu, 
mojej starej klasy.
Była pełna moich starych kolegów.
Starych? Ech nie. To byli moi dawni, młodzi, niesforni, 
każdy na swój sposób. 
Był także jeden z moich-naszych profesorów. 


Sprawdzono listę obecności!
Nieobecnych było tak samo jak zwykle, kilku.
Tylko! 
Jeden, czy dwóch chorych . . .
Jeden w Ameryce! 
Tak? Aż w Ameryce?

 Jak to się stało?

Jeden czy dwóch, niewiadomo co z nimi!
To było już coś nowego! 
Nie wiadomo co z nimi!?
Żyją?

--- Zabrzmiało to bardzo groźnie!
Wyglądało to tak, jakby po ostatniej lekcji prawie 40 lat 
temu, wszyscy się rozeszli na wojnę, wojnę życia. 
Część jakby tam poległa.
Liczyliśmy straty. 
A może się jeszcze znajdą?
Może żyją tylko nikt nie wie 
gdzie? 
Tak! Na pewno! Przecież jesteśmy jeszcze młodzi! 
Tak! 

Wyglądam przez znajome mi okno w klasie. 
Tam, obok szkolnego boiska, za drewnianym 
ogrodzeniem była lecznica dla zwierząt.
Patrzyłem czasem jak zahipnotyzowany.
Co oni w białych fartuchach tam robią z tą krową? 
Jeden z nich wkłada całą rękę, po pachę, pod ogon 
krowie do odbytu , chyba!
Och!
Niedobrze mi się robi, ale patrzę dalej! 
Nic jednak się nie dzieje! Krowa stoi spokojnie.
Słyszę nagle: Kalinowski! Czy słyszysz, co do ciebie 
mówię?

A! Tak! Słucham! - Kłamię jak z nut!

-----
Nie! Nikt mnie nie woła!
Nie ma już żadnych zabudowań! Jest tylko boisko! 
Zadbane! Są także trawniki. Powracam wzrokiem na 
ściany klasy. Nie ma tych 
propagandowych portretów, 
haseł, plakatów....

----------------------------------

Rozmowom na temat, kto kim został po ukończeniu 
liceum, jak postrzega otaczający nas świat, nie było końca.
  Przyjemnie się było dowiedzieć, że prawie wszyscy 
zdobyli wyższe wykształcenie, że coś znaczącego 
osiągnęli. 
Umocniło to we mnie przekonanie, że mam w swym 
życiorysie dobrą szkołę, że moje wspomnienia z tamtych 
zielonych lat nie są przesadzone, że zostawiły w mojej 
psychice coś pozytywnego.

     
         

 

 

Powyżej zdjęcia gmachu szkoły (stan obecny) i teksty (poniżej) zaczerpnięte z 
witryny oficjalnej I Liceum Ogólnokształcącego w Lublinie.

 

Jak wyglądał ten gmach, kiedy jako uczeń, stałem na tym boisku  możesz zobaczyć na 
stronie 9 mojego życiorysu.

Pierwsze Liceum Ogólnokształcące im. Stanisława Staszica zajmuje ważne 
miejsce w historycznym i kulturalnym krajobrazie Lublina. Nawiązując do 
tradycji powstałego w 1586 roku kolegium jezuickiego, należy do najstarszych 
szkół średnich w naszym kraju.

W latach pięćdziesiątych XIX w. szkoła kierowana przez dyrektora Józefa 
Skłodowskiego, dziadka przyszłej noblistki, opuściła zabudowania pojezuickie i 
przeniosła się do wybudowanego w 1859 r. budynku przy ulicy Narutowicza 
12, zaprojektowanego przez J. Ankiewicza. 
......

Z nazwiskiem Tadeusza Moniewskiego, który objął ponownie stanowisko 
dyrektora w listopadzie 1933 r. łączymy czas najlepszych lat gimnazjum 
Staszica. Za jego kadencji udało się zbudować nowy gmach szkolny przy ulicy 
Al. Racławickie, który jest także obecną jej siedzibą (na zdjęciach powyżej). 
Dyrektor Moniewski dążył do ciągłego podnoszenia poziomu szkoły i dbał o 
rozwój samorządności szkolnej. Rezultatem tych działań było powstanie 
Gminy szkolnej - formy samorządu uczniowskiego. Oprócz pracy w szkole 
Tadeusz Moniewski udzielał się w różnych inicjatywach społecznych, między 
innymi pełnił funkcję prezesa Koła Stowarzyszenia Dyrektorów Szkół Średnich 
w Lublinie. Jego zasługi państwo uhonorowało, przyznając mu Złoty i Srebrny 
Krzyż Zasługi.
......

Okres II wojny światowej i okupacji niemieckiej i radzieckiej był jednym z 
najtragiczniejszych w historii szkoły. Obydwaj okupanci postawili sobie za 
jeden z celów zniszczenie polskiej inteligencji. Wśród ofiar eksterminacji narodu 
polskiego znaleźli się także nauczyciele i uczniowie Staszica.
Między innymi zginął rozstrzelany na Zamku w Lublinie Tadeusz Moniewski, 
w Katyniu zamordowano Czesława Zalewskiego nauczyciela w-f, w obozie w 
Oświęcimiu zginął nauczyciel łaciny Kazimierz Pluciński. 
....
W dniach 20 - 21 IX 1986 r. szkoła obchodziła swój jubileusz 400 - lecia 
powstania (1586 - 1986). Okrągła rocznica stała się pretekstem do zjazdu 
absolwentów i narodzin idei powołania stowarzyszenia "Staszicaków". Pomysł 
podsunął zasłużony profesor Gimnazjum i Liceum im. St. Staszica 
doc. dr hab. Bohdan Komorowski (widoczny na zdjęciu zamieszczonym na 
mojej stronie 9).>>>

 

             
                                     
                                                   
     

Tak mija życie! Starsi panowie, kiedyś urwisy "ze Staszica"! (ja stoję w środku, w drugi rzędzie)

   
                                                   
 

 

    Wieczorem, w atmosferze starej tawerny w jednej z licznych 
knajpek przy dobrych trunkach i wspaniałej braterskiej 
atmosferze wspominaliśmy nasze szalone pomysły 
sztubackie i dawno minioną młodość.
Następnego dnia, w niedzielę, po wspólnym udziale we 
mszy świętej w bazylice OO. Dominikanów na Starym 
Mieście obejrzeliśmy uratowany przed barbarzyńcami 
piękny, przedwojenny sztandar liceum im. Stanisława 
Staszica (widoczny na fotografiach obok).
Nie wiem, kto był tak mądry, odważny i przewidujący jakie 
czasy nadchodzą po roku 1945 i potajemnie powierzył ten 
sztandar zakonnikom, OO. Dominikanom.
Ci ukryli go w zakamarkach olbrzymiego klasztoru 
stanowiącego jeden wielki kompleks ich posiadłości w 
skład, którego wchodzi także wspomniana bazylika. 
Całość usytuowana jest na terenie Starego Miasta w 
Lublinie. 

Jest to wspaniały zespół budowli, nazywany często 
lubelskim Wawelem. Jego początki sięgają roku 1343, 
kiedy to król polski, Kazimierz Wielki, ostatni z dynastii 
Piastów, ufundował ten klasztor i kościół. Oczywiście swoją
obecną formę uzyskał znacznie później, gdyż trawiony był 
kilkoma pożarami.
Tu, w 1559 roku, w gotyckim refektarzu na parterze 
klasztoru została podpisana słynna Unia zwana lubelską ,
między Polską a Litwą, o której się mówi dziś, że dała 
początek, jakby zalążek myślowy do powstania 
współczesnej Unii Europejskiej. 

Tu, w klasztorze, do dziś zachował się krucyfiks, na który 
była składana przysięga dotrzymania tej Unii.
To ten krucyfiks miał oglądać Jan Matejko przed 
namalowaniem słynnego obrazu przestawiającego akt 
podpisania przymierza.

 
 
Uratowany przed barbarzyńcami sztandar Liceum.
Musiał być ukryty w klasztorze Dominikanów, bo z jednej strony były wyhaftowane hasła 
patriotyczne, a z drugiej religijne. Jedne i drugie tępione przez władze PRL
  i partii.
     

Bazylika O.O. Dominikanów (zdjecie zapożyczone z portalu "Ruszaj w Drogę)

z lewej: Kalsztor Dominikanów w Lublinie. (zdjęcie : T. Chrzanowski 1964 r.

     
cd >>>
         
     
Home Dzień dzisiejszy (fotografie) Książka Gości Poczta Strona poprzednia Strona następna