Życiorys. Strona 29                      
 
Wycieczka wakacyjna
       
                   
   
 
                                 
   
Niektóre wycieczki wakacyjne lat sześćdziesiątych zapisały się
w pamięci, jako pasmo pięknych obrazów i pozytywnych innych
wrażeń tak jak przedstawione tu wcześniej w formie jakby
fotoreportażu wycieczka do Pragi i Budapesztu, albo do
Jugosławii.
 
                                 
   
Jednak jedną z wielu wycieczek na południe Krajów Demokracji Ludowej pamiętam nie
tyle z miłych widoków czy dobrego wypoczynku a z innego zupełnie powodu.

Nie pamiętam roku, ale było to w drugiej połowie lat sześćdziesiątych. Wybraliśmy się ze
znajomymi. Oni pojechali swoim Wartburgiem a my Zastawą (Fiat 600).
Zaplanowaliśmy przejazd przez ZSRR (najkrótszą drogą na piaski Morza Czarnego).
Na granicy z Ukrainą dowiedzieliśmy się, że nie możemy jechać jak nam się podoba, lecz
dokładnie tak, jak wskazywała otrzymana mapa i bez żadnego zatrzymywania się !
Okazało się, że trasa wyznaczona przebiegała niedaleko znanego z "Trylogii" Sienkiewicza,
Kamieńca Podolskiego stwierdziliśmy, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło i żwawo
podążaliśmy w kierunku tego miasta.
W pewnym miejscu z wyznaczonej trasy trzeba było jednak zjechać w kierunku Kamieńca i tak
zrobiliśmy. Nie było to wielkie odchylenie, więc uważaliśmy, że to nam ujdzie "na sucho", choć
obawy były. Mieliśmy w pamięci to, co opowiedzieli nam polscy celnicy na samej granicy w
Medyce. Podobno jeden Rosjanin wracający z całą rodziną do Lwowa z pobytu wakacyjnego w
Polsce zastał już szlaban graniczny zamknięty (wtedy obowiązywała zasada, że granice takiego
mocarstwa mogły być otwarte tylko w określonych godzinach, co było widać na dużych tablicach
przy granicy), a ponieważ spóźnił się niewiele, przeszedł na piechotę pod zamkniętym szlabanem
aby poprosić stojącego tam wartownika i aby w drodze wyjątku pozwolono całej rodzinie wjechać
do ich kraju, bo nazajutrz rozpoczynał pracę we Lwowie. Ponieważ nie było już na granicy celników,
przejściem rządziło wojsko. Uznano, że ów człowiek przekroczył nielegalnie granicę (zamkniętą
przecież) i aresztowali go. Przesiedział w areszcie do następnego rana, a jego rodzina w
samochodzie na polskiej stronie nie wiedząc, co się z nim stało! Szczęściem rano jakoś mu to
darowano i przeszedł na polską stronę po swój samochód z rodziną i jakoś to się na strachu tylko
skończyło !
Pomni tego, co usłyszeliśmy na granicy mieliśmy pewne obawy czy to się uda, ale jak
zobaczyliśmy w oddali na wzgórzu słynną warownię zatrzymaliśmy się, aby się naradzić gdzie
zanocujemy, żeby następnego dnia obejrzeć z bliska ten zabytek. Tylko, co się zatrzymaliśmy jak z
pod ziemi zjawił się na motocyklu milicjant i nakazał nam jechać za sobą. Dostaliśmy stracha, że to
się niechybnie skończy na jakiś komisariacie. Jednak milicjant jechał przez miasto bez
zatrzymywania i po wyjechaniu z niego zatrzymał się i pokazując kierunek tonem nieznoszącym
sprzeciwu powiedział po rosyjsku: do granicy rumuńskiej macie jechać tędy !!

 
                                 
   
 
I tyle było zwiedzania słynnej twierdzy w Kamieńcu Podolskim. Wróciliśmy na wskazaną trasę
wyznaczoną przez otrzymaną na granicy mapę.
W najbliższej miejscowości musieliśmy zatankować samochody. Ktoś nam wskazał podobno jedyną stację
benzynową w tym miasteczku. Jak stanęliśmy przy świeżo odremontowanym budynku z pięknym dużym
napisem zebrał się natychmiast tłumek ciekawskich, którzy koniecznie chcieli obejrzeć mój samochód
"zapadny" (kapitalistyczny)! Musiałem pokazać silnik i odpowiadać na wiele pytań. W tym czasie nasz
przyjaciel, który jechał widocznym na zdjęciu Wartburgiem zrobił zamieszczone tu zdjęcie. Mojego
samochodu nie widać, ale jego Wartburg jest widoczny, bo był tubylcom znany. Jak już zaspokoiliśmy
ciekawość ludzi udaliśmy się po benzynę. Tam się okazało, że budynek ten był niedawno zlewnią mleka
krowiego ! Benzynę czerpano chochlami z otwartego zbiornika do wiadra. Aby wlać do zbiornika
samochodu dostaliśmy lejek. Było widać, że to zupełna prowizorka wykonana tylko dlatego, że z jakiś
względów miejscowość ta znalazła się na wyznaczonej trasie przymusowego objazdu turystów z Polski.
Dobrnęliśmy wreszcie na granicę z Rumunią.
Tam rosyjscy celnicy nakazali nam oddać do depozytu wszystkie posiadane ruble. Na naszą uwagę, że
będą potrzebne w powrotnej drodze powiedzieli: dostaniecie kwit i odbierzecie sobie jak będziecie
wracali.
Oddaliśmy zgodnie z nakazem jak bojaźliwe dzieci, czego potem gorzko żałowaliśmy !
Wakacje na plażach Rumunii a później i Bułgarii szybko się skończyły. Nadszedł czas powrotu.
Oczywiście ze względu na pozostawione na granicy rosyjskiej ruble pojechaliśmy tamże. Na granicę
przyjechaliśmy pod wieczór, ale jeszcze powinna być otwarta. A tu widzimy szlaban opuszczony i
żadnych tablic ! Po stronie rumuńskiej ktoś nam powiedział, że zamknięto granicę i nie wiadomo kiedy ją
mogą ponownie otworzyć !
Nie ryzykujemy oczywiście przejścia za zamknięty szlaban pomni zasłyszanej historii z granicy w
Medyce, zresztą widać z daleka, że po rosyjskiej stronie nikogo nie było! Z gotówką zrobiło się już
krucho, bo jak to na wakacjach, wydaje się wszystko.
Co tu robić ?
Po naradzie postanawiamy jechać do Bukaresztu, do ambasady ZSRR po nasze ruble!
     
     
Po przenocowaniu na pobliskiej łące, rano przekonujemy
się, że nic się nie zmieniło i ruszyliśmy do Bukaresztu.
Po przybyciu do stolicy Rumunii, po wielu trudnościach
zostajemy przyjęci przez samego ambasadora ZSRR w
Bukareszcie. Przedstawiamy sprawę. Pokazujemy
otrzymane na granicy pokwitowania.
Pan ambasador (facet jak trzydrzwiowa szafa)
pokiwawszy z wielkim zrozumieniem głową oświadcza:
Ci, co wzięli wasze pieniądze muszą je wam oddać i nikt
inny !!!
No tak, ale tam na granicy nikogo nie ma - mówimy.
No tak, mówi ambasador, ja to rozumiem, ale ja nie
mam waszych pieniędzy !

Wtedy do gabinetu ambasadora (a właściwie
sali) wchodzi jakiś facet i mówi:
Więcej już się nie da zrobić i dziękujemy Wam !

Wyszliśmy jak zmyci !

               
 
Wszysko to wyglądło tak jak na tym zdjęciu !
(to oczywiście jestem ja !)
   
                 
 
Sytuacja stała się groźna. Teraz, to już nie mieliśmy, za co dalej jechać !
Wyjście było tylko jedno : pójść do polskiej ambasady i nie wyjść bez pieniędzy !
Tak zrobiliśmy. Po przedstawieniu ambasadorowi naszej sytuacji, pożyczono nam stosowną ilość
gotówki, która pozwoliła nam dojechać do domu. Musieliśmy telefonicznie zawiadomić naszych
pracodawców o przewidywanym spóźnieniu do pracy.
W Łodzi oczywiście trzeba było wpłacić na odpowiednie konta pożyczone pieniądze. O
zwrocie pozostawionych w depozycie rubli trzeba było zapomnieć !!!
                 
         
cd >>>
 
                 
   
    Home Dzień dzisiejszy(fotografie)  Książka Gości
Poczta
Strona poprzednia
Strona następna