Życiorys. Strona 30.
                           
     
                           
   
 
   
Jak wspominałem już poprzednio ( strona 25) postanowiłem zmienić pracę. W tamtych czasach nie było to nic
trudnego. Trzeba było tylko zasięgnąć języka , poczytać gazety i porozmawiać w wybranym działem kadr. Jeżeli
miało się dobrą opinię (otrzymanie szczegółowej opinii było prawie obowiązkowe) to nie było żadnego problemu.

Moja siostra, która mieszkała wtedy w Warszawie podsunęła mi myśl, aby spróbować zatrudnić się w Warszawskiej
Fabryce Samochodów na Żeraniu. Był to wtedy zakład jakby sztandarowy. Tam pracować to było marzeniem
każdego inżyniera.
Pojechałem do Warszawy. Było miejsce w biurze konstrukcyjnym. Ponieważ w moim życiorysie była praca w
zakładach motoryzacyjnych, rozmowy na temat zatrudnienia mnie przebiegały zachęcająco. Pokazano mi
proponowane miejsce pracy. Zobaczyłem wtedy, że mimo tego, iż wszystko zależało od dyrektyw z Moskwy
(fabryka realizowała umowę licencyjną radzieckiej Pobiedy) nasi konstruktorzy szykowali się do uruchomienia
produkcji bardzo zgrabnego i nowoczesnego samochodu osobowego, jak to się wtedy mówiło, na bazie Syreny,
ale tylko po to żeby zakamuflować fakt, że to zupełnie nowa konstrukcja niezależna od układów z ZSRR.
Widziałem także prototyp zmodernizowanej Warszawy, który w niczym jej nie przypominał i był niezwykle
eleganckim samochodem jak na tamte czasy. Wszystko to mnie bardzo fascynowało. Poczułem się jak bym
znalazł się w w wielkim świecie ! Jednak na podjecie decyzji zostawiłem sobie trochę czasu.
Po powrocie do Łodzi przyszły refleksje: ponieważ w naszym małżeństwie powstawały już spore rysy
pomyślałem sobie, że jest w tej sytuacji prawie pewne, że jak wyjadę do Warszawy to nasze małżeństwo się
rozpadnie !
Jednak do tego świadomie nie chciałem dopuścić ! Po kilku dniach podjąłem decyzję: nie jadę do Warszawy !

Bez trudu znalazłem sobie bardzo dobrą pracę w samym centrum Łodzi. Było to Centralne Laboratorium
Przemysłu Lniarskiego. Nazwa oczywiście tu nic nie mówi. Była to dość duża instytucja zajmująca się wszystkimi
problemami eksploatacyjnymi przemysłu lniarskiego, a dokładnie usprawnianiem pracy fabryk lnu - bardzo w
owym czasie popularnego surowca na świecie. Był tam oczywiście i dział energetyczny a w nim także
elektroenergetyczny. Zostałem przyjęty na kierownika tego działu. Zespół tam pracujący miał za zadanie
usprawnienie i optymalizację gospodarki elektrycznej w bardzo licznych zakładach lniarskich począwszy od
roszarni (roszarnia - czyli zakład wstępnej obróbki lnu) aż po przędzalnie, z których wychodziły gotowe
materiały. A było, co robić ! Zakłady te to były istne skanseny techniki ! Przypominały średniowieczne
manufaktury i aż się wierzyć nie chciało, że efektem ich pracy były piękne tkaniny, które wtedy miały uznanie na
całym świecie.
Zaczęła się dla mnie nowa era w pracy zawodowej. Pracowałem w samym pępku bardzo ważnego wtedy
przemysłu. " Wnerwiała" mnie tylko tak zwana "dyscyplina pracy" polegająca przede wszystkim na tym, że trzeba
było być w pracy na czwartym piętrze budynku, co do minuty (były karty zegarowe) a nie było windy.

 
   
Wbiegało się na to czwarte piętro bardzo wysokich kondygnacji (stare budownictwo) w ostatniej chwili (do dziś nie wiem,
dlaczego trudno było przyjść do pracy nieco wcześniej !), odbijało się kartę zegarową i później przez co najmniej pół
godziny dochodziło do siebie ! Każde wyjście w czasie pracy musiało być szczegółowo udokumentowane, a
wyjście po dniu pracy dokładnie o wyznaczonej godzinie i ani minuty dłużej !

 
   
Po pewnym czasie przywykłem do tego.
W pracy były także inne atrakcje . Każde opracowanie jakiegoś tematu musiało być w formie maszynopisu i nie
można było marnować czasu na pisanie na maszynie nawet krótkich pism. Od tego była hala maszyn. Tak się
potocznie nazywał cały dział maszynistek, które pisały wszystkim zarówno zwykłe pisma jak i duże ekspertyzy czy
inne sprawozdania.

 
To była wersja oficjalna, ale wiadomo, że chodziło o to, aby maszyny do pisania były pod specjalnym nadzorem politycznym!
Oczywiście przy takim ustawieniu sprawy miało się niby więcej czasu na koncepcyjną pracę,
ale w praktyce było tak, że często pracę hamowały długie terminy napisania czegokolwiek. Chodziło się wtedy do
wybranej pani Niusi z czekoladkami, co nieco przyspieszało sprawy. Wyjeżdżałem także często w delegację .
Dostawało się zlecenie, że np. trzeba poprawić w jakiś zakładzie zasilanie, bo już wyczerpano wszystkie
możliwości i stan ten grozi totalną awarią i wstrzymaniem produkcji. To był zawsze argument, który podrywał całe
biuro. A zakłady porozrzucane były w całej południowo-zachodniej Polsce. Jakie warunki tam panowały to trudno
nawet opisać. Tam gdzie były roszarnie lnu smród był niemożliwy, a na tkalniach, gdzie na trzy zmiany pracowały
same kobiety, hałas i zapylenie było dla przybysza nie do zniesienia ! Pracownice, zakurzone, wpół ogłuszone
patrzyły mętnym wzrokiem na takiego jak ja, co się głupio pytał : Jak to można wytrzymać ?!
W niektórych zakładach maszyny tkackie napędzane były taśmociągami o nieskończonych długościach. A było
to, widać, całkiem niedawno przerobione z napędu lokomobilami (maszynami parowymi wyglądającymi tak jak
lokomotywy), które jeszcze stały obok hal, tyle, że już nie dymiły, a ich pracę zastąpił jeden wielki silnik elektryczny.
Taki jeden wyjazd omal nie skończył się to dla mnie nieszczęściem, ale z zupełnie zaskakującego powodu !
                A było to tak :
Pojechałem z jednym ze współpracowników na przeprowadzenie jakiejś ekspertyzy do zakładu w lniarskiego w
Mysłakowicach koło Jeleniej Góry. Jest to miejscowość uzdrowiskowa z pięknym domem wczasowym. Przez kilka dni
robiliśmy stosowne pomiary w zakładzie lniarskim. Po pracy, wieczorami chodziliśmy do wspomnianego domu
wczasowego na wieczorne dancingi dla kuracjuszy i miejscowej młodzieży. Było bardzo miło. Przy winku, dobrej
orkiestrze i całej plejadzie spragnionych atrakcji dziewczyn na sali bawiliśmy się do późnych godzin nocnych.
Delegacja jak się patrzy ! Aż do soboty (a mieliśmy już wyjechać do domu,) kiedy to upatrzyłem sobie bardzo ładną
partnerkę do tańców.
Światła na sali były przyćmione, orkiestra grała znakomicie, partnerka tańczyła z wygibasami ! Wino szumiało w
głowie !Właśnie, po kolejnym tańcu, po odprowadzeniu partnerki do jej towarzystwa wróciłem do swojego stolika.
Siedzieliśmy pod balkonem w półmroku. Sięgnąłem po kolejny kieliszek wina z postanowieniem przyhamowania jego
opróżniania, ale lekko zanurzyłem wargi w winie i w tym momencie poczułem silne ukłucie w dziąsła ! Natychmiast
odstawiłem kieliszek a w nim zobaczyłem garść szpilek !!!!!!! Zrobiło mi się gorąco ! Powiedziałem do kolegi : zostań
tu, trzymaj ten kieliszek a ja idę dzwonić po milicję !
I tak zrobiłem
             
Po paru minutach przyjechali. Zabawa została zatrzymana. Zaczęły się przesłuchania. Wskazałem dziewczynę, z którą tańczyłem, a milicjanci po ok. 15 minutach zgarnęli całe jej towarzystwo podobno znane im ze złej strony.
Spytano mnie tylko czy będę dochodził, kto chciał mnie załatwić i po otrzymaniu ode mnie odpowiedzi negatywnej
odjechali z nimi.
Oczywiście mogę powiedzieć, że gdybym nie panował nad piciem tego wina byłoby się to bardzo smutnie skończyło !

           
I tak kolejny raz Opaczność czuwała nade mną !
                                                 
                 
Do pracy codziennie przyjeżdżałem swoją Zastawą. Stawiałem ją na ulicy, przy której było nasze biuro tak, aby można
było z okna zobaczyć, co się z nią dzieje. Nawet nie bardzo chodziło o to, że zostanie ukradziona. W tamtych czasach
samochodów było tak mało, że pojawienie się u kogoś znienacka auta wzbudzało zawsze działania milicji i innych
służb bezpieczeństwa i wcale nie z tego powodu, że być może jest to cudza własność, ale skąd miał na to pieniądze.
Najbardziej posiadacze samochodów obawiali się małolatów, którzy nagminnie odrywali z każdego samochodu
wszystkie jego ozdobne elementy takie jak znaki firmowe, jakieś napisy czy dodatkowe reflektory dalekosiężne, które
były wtedy bardzo modne. Zdarzyło się kiedyś tak, że wyjrzałem przez okno i widzę jak dwóch chłopców majstruje przy
moim samochodzie, aby urwać z maski znak firmowy samochodu. Zbiegłem z tego wysokiego czwartego piętra, ale na
ulicy, widząc, że oni dalej jeszcze są przy samochodzie poszedłem bardzo powoli, aby się nie domyśli, że jestem
właścicielem samochodu i złapałem za ubrania ich obu. Oczywiście znaku firmowego już na masce nie było.
Powiedziałem, że wszystko widziałem i mają mi natychmiast oddać to, co ukradli. Po potrząśnięciu obydwoma oddali
mi ten znaczek. Jednak nie puściłem ich, a ponieważ posterunek milicji był niedaleko zaprowadziłem ich tam. Dyżurny
"pan władza" oświadczył, że nie może przyjąć mojej skargi na tych chłopców, bo to, że ja ich oskarżam o wyrwanie tego
znaczka z mojego samochodu to jest bardzo wątpliwe, ponieważ ten znaczek ja mam w ręce a nie oni !!
Wyszło ze mnie powietrze !
To mnie utwierdziło w przekonaniu, że trzeba często wyglądać przez okno w biurze ! Ale rychło się okazało, że miało
to jeszcze zupełnie inny skutek całkiem niespodziewany !

 
                                                   
 
Ulica (jak to w Łodzi) była dość wąska. Naprzeciwko naszego biura też był tak samo wysoki budynek, gdzie także były
jakieś biura. Co jakiś czas w oknie naprzeciwko widać było dwie urzędniczki, które wyraźnie były zaciekawione
moim częsty pokazywaniem się w oknie. Od czasu do czasu przyjaźnie sobie pokiwaliśmy.
Po jakiś czasie zauważyłem, że jedna z nich jest bardzo ładna.
No i nadszedł taki dzień, kiedy to poczułem się w domu całkiem odrzucony, jako mężczyzna, i gdy jak codziennie rano
wyjrzałem z biurowego okna, aby popatrzeć na samochód i zobaczyłem znajomą piękną dziewczynę naprzeciwko
przyjaźnie machającą do mnie ręką wystarczyło na migi pokazać godzinę, wskazać palcem ulicę na dole i po pracy
stanąć twarzą w twarz z przyszłą kochanką ! Tak, to był praktyczny koniec mojej pierwszej miłości ! Nie kiedyś tam w
Zakopanem, ale teraz dopiero ! A był to 1967 rok.
Najpierw były spotkania w kawiarniach, a ponieważ Malina miała coraz częstsze dyżury w szpitalu zwłaszcza z soboty
na niedzielę zacząłem z nową znajomą wyjeżdżać także do pobliskich campingów. Moja nowa znajoma była
niezwykle ugodowa i spełniała wszelkie moje życzenia. Ponieważ w dalszym ciągu wyjeżdżałem do różnych zakładów,
przeważnie na Dolny Śląsk, na moją prośbę Krysia bez sprzeciwu brała w swojej pracy urlop i jechała ze mną. Nie była
to jednak jakaś szalona miłość czy zauroczenie. Tak naprawdę było to jakby odnalezienie tego, co utraciłem w
małżeństwie. Takie dopełnienie prywatnego życia, jakie się miało w czasach, gdy żadne z nas (myślę o Malinie) nie
musiało nic mówić w wiadomych sprawach, a one same się spełniały jakby bezwiednie.

W pracy nie miałem żadnych problemów. Zadania, jakie na mnie nakładała firma rozwiązywałem razem z moim
zespołem sprawnie i z poczuciem dobrego wywiązania się z nałożonych obowiązków. Dostałem nawet nagrodę za
wprowadzenie pewnych udoskonaleń ułatwiających wykonywanie pomiarów w kontrolowanych zakładach.
W domu było jakby zawieszenie broni. Taka ni to obojętność ni to kontynuacja małżeństwa. Czułem, a może raczej
nie bardzo dopuszczałem myśli, że może Malina ma kogoś w szpitalu, dla kogo tak często tam zostaje na dyżurach.
Jednak, nie wiem, dlaczego ( może z powodu poczucia własnej winy ) częściej myślałem, że to ja mam kochankę a
Malina tylko ewentualnie flirtuje z kimś. Przecież nie zarzucała mi nic konkretnego, z czego byłaby jawnie niezadowolona !

                                                 
                     
             

Córka Magda dorastała. Na wiosnę 1968 roku przystąpiła do Pierwszej Komunii, co w naszej kulturze jest zawsze dużym wydarzeniem
rodzinnym. I tak było i teraz u nas.

Nikt z obecnych na uroczystości nie był wtajemniczany w wewnętrzne sprawy
naszego małżeństwa, ale było to ostatnie spotkanie obu rodzin.

                 
                                 
   
                                     
   
                                 
     
               
                                                                   
       
Mijał drugi rok pracy w Centralnym Laboratorium Przemysłu Lniarskiego.
Pewnego czerwcowego dnia 1968 roku, jak co dzień zjawiłem się w biurze. Zaraz rano dostałem polecenie
pilnego wyjazdu do jednego z zakładów lniarskich. Natychmiast poszedłem do sekretariatu dyrektora naczelnego, aby
sekretarka (nie dawno przyjęta do pracy) wypisała mi blankiet delegacji (były to druki ścisłego zarachowania ). Po
jakimś czasie przyszedłem po jego odbiór i zobaczyłem, że nie ma przed moim nazwiskiem ani mojego tytułu (mgr inż.)
ani , że jestem kierownikiem działu. Poprosiłem żeby dopisała argumentując, że jadę tam pierwszy raz i chcę, aby
wiedzieli, z kim mają do czynienia, co mi ułatwi wykonanie poleconego zadania. Pani sekretarka popatrzyła na mnie z
nieukrywana irytacją i powiedziała: Kierownika mogę panu dopisać, ale żadnego tytułu nie mam obowiązku pisania !!!
Wtedy jakby grom we mnie walnął ! Nie napisze Pani ? To ja idę do dyrektora ! To sobie idź ! - Wymamrotała pod
nosem.
Poszedłem natychmiast !

           
       
To, co cię tam stało (sprowokowane przez tą cholerną sekretarkę) zaważyło na moim całym dalszym życiu !
Miałem w tym momencie 33 lata życia ! Może za mało jeszcze, aby nie dać się ponieść głupim emocjom ?! Może
miałem zły dzień ? A może los mi wyznaczył ten dzień, aby zmienić zafałszowane życie prywatne ?

         
       
Dyrektor chyba też miał zły dzień ! Po wysłuchaniu moich argumentów oświadczył, że sekretarka nie ma
obowiązku wpisania mojego tytułu ! Na moją ostrą uwagę, że ja w takim razie nie pojadę przypomniał mi, że będzie to
potraktowanie, jako odmowa pracy.

         
       
Tak ! - Powiedziałem. - Jest to odmowa wykonania polecenia służbowego i
równocześnie wypowiedzenie pracy ! Mogę odejść z pracy ! - Powiedziałem podniesionym głosem i natychmiast
usłyszałem : Jak sobie pan życzy !!!!

         
       
Klamka zapadła.
         
                                                                   
       
Wychodząc z sekretariatu cisnąłem na biurko sekretarce blankiet delegacji
   
                                                                   
       
cd >>>
   
                                                                   
         
     
          Home Dzień dzisiejszy(fotografie)  Książka Gości
Poczta
Strona poprzednia
Strona następna