Życiorys.

Strona 93.

           
                   
 
   
 
   
                                 
 
Jak widzisz, często, albo nawet za często, w codzienną mozolną pracę wplatały się różne, czasem 
zaskakujące wydarzenia. Zastanawiałem się nie raz, czy to ja mam tak odgórnie dziwnie życie ułożone, czy 
może sam podświadomie prowokuję los?
  Miałem się z kim porównać. Ela, moja żona, ciągłe, od przeszło trzydziestu lat pracowała w tym samym 
zakładzie protetycznym i tam najwyżej była jakaś drobna awantura, bo ktoś zawalił jakąś robotę, albo nie 
przyszedł do pracy, albo wreszcie pokłócił się z kierownikiem i wtedy było mało sympatycznie. I tyle!
   
                                 
              Coś ukradli . . .    
                                 
 

Nawet jak wszystko przebiegało normalnie i nie było, jak się wydawało, żadnych nietypowych okoliczności mogło się coś 
nieoczekiwanego zdarzyć.
Tak właśnie było jak po pewnym czasie znalazłem jeszcze jedną hurtownię w Warszawie z towarem, którego brakowało mi do 
kompletu z przed awantury z firmą złodziei z Silikonu. Hurtownia ta, z pozoru niewielka, niemająca prawie żadnego zaplecza robiła 
wrażenie bezpiecznej. Przyjeżdżało się pod jej budynek, stojący na ruchliwej ulicy, usytuowany w ciągu wielu innych.
W biurze była tak zwana wzorcownia, gdzie po wybraniu odpowiedniego sprzętu się płaciło i za chwilę magazynier przynosił 
zakupiony towar. 
Wtedy należało wyjść z nim do stojącego na ulicy mojego VW furgonu i..... stwierdzić, że ktoś się w tym czasie, w biały dzień (!), na ruchliwej ulicy do 
niego się włamał!

Zginęło wtedy kilka dużych radiomagnetofonów nowych jak i kilka przyjętych od klientów do naprawy.
Szlag mnie prawie chciał trafić! Tego się zupełnie nie spodziewałem. 
Ktoś musiał wszystko dokładnie obserwować, ktoś musiał nawet być w biurze razem ze mną i informować innych o tym ile 
wspólnicy mają czasu, aby nie wpaść!
Podejrzewałem nawet, że wśród personelu hurtowni jest ktoś współpracujący ze złodziejami jak się dowiedziałem, że to nie był 
jedyny taki przypadek.
Po dość ostrej wymianie zdań z właścicielem hurtowni, przy następnych przyjazdach i większych zakupach można było wjechać na 
wewnętrzny dziedziniec i tam, poganiany przez obsługę szybko załadować towar i jak najszybciej wyjechać. 
Poniesione straty musiałem pokryć z własnej kieszeni.
Ta nowa procedura zakupów w tym miejscu wydała się właściwa i zmniejszająca w znacznym stopniu ryzyko powtórki takich 
atrakcji, ale jak się nieco później okazało, złodzieje wpadli na znacznie lepszy sposób obłowienia się cudzą własnością. 
Oczywiście musiałem tego doświadczyć na własnej skórze!
Było to rok później......ale ponieważ to cała historia, opowiem ją w stosownym momencie....

   
                                 
 
Komputer rewolucjonizuje 
mój prywatny świat.
   
                                 
     
    Nie każda nowinka techniczna mnie od razu brała, ale wiadomości o wspaniałej maszynie 
elektronicznej ciągle doskonalonej i potrafiącej coraz więcej łaknąłem od wielu lat.
  Jednak dopiero pod koniec 1991 roku mogłem realnie o niej pomyśleć. Kupiłem mój pierwszy 
komputer. Wtedy był to spory wydatek...
  Odmienił on nie tylko moją księgowość w firmie, ale przede wszystkim niesłychanie rozszerzył mój
horyzont myślowy...
   
                                 
 
Już wcześniej pokazywały się na rynku drogie komputery markowe, takie jak Apple, MacIntosh, a zwłaszcza IBM, ale były one 
poza zasięgiem moich możliwości. 
W bogatszych prywatnych domach królowały wtedy takie zabawki jak ZX Spektrum, ATARI, Commodore Amiga.
Dlaczego twierdzę, że to zabawki? Nie dlatego, że mało potrafiły, bo na owe czasy ich możliwości były godne podziwu, ale 
dlatego, że widziałem jak je w tych domach użytkowano. To właśnie były urządzenia li tylko do odtwarzania gier. Bawili się i starzy i
młodzi i nic więcej.
W nielicznych dużych i bogatych firmach mogłem zobaczyć, do czego tak naprawdę wymyślono komputer. To mnie 
zafascynowało. Oczywiście wielu wytwórców elektroniki użytkowej w Polsce natychmiast zrozumiało, że trzeba za wszelką cenę 
wejść na rynek ze sprzętem znacznie tańszym niż te znane zachodnie. Powstało wiele montowni dużo tańszych komputerów. 

Nie miałem wtedy zupełnie szczegółowej wiedzy na temat budowy tej maszynerii, jednak czułem, że znacznie mi ułatwi pracę 
zwłaszcza w dziedzinie administrowania moją mini firmą.
Przypomnę tylko, że zgodnie z przepisami finansowymi obowiązującymi w Polsce, spółka z ograniczoną odpowiedzialnością 
musi prowadzić pełną księgowość kontową. Jest przy tym tyle pracy, że obie panie, Beata żona Roberta i główna księgowa, 
Pani Krysia, miały co miesiąc problemy, żeby na czas zdążyć ze stosownymi sprawozdaniami, a ja nigdy, na bieżąco nie 
wiedziałem czy mam jakiś zysk czy stratę.
Czepiłem się myśli, że komputer jest przyszłością i mimo, że nawet w średniej wielkości firmach wtedy go nie stosowano 
kupiłem taki właśnie składany z części bóg wie, jakiego pochodzenia.

Komputer to oczywiście sam nic nie potrafił i musiałem znaleźć jeszcze odpowiedni program, przy pomocy, którego można 
było prowadzić pełną księgowość. Na rynku było kilka, ale strasznie drogich. Jednak, jak zawsze w takich przypadkach, znalazł 
się ktoś z głową i sprowadził z USA, tam nagrodzony, bardzo prosty i tani program księgowo-finansowy o nazwie Pacioli 2000. 
Przetłumaczono go na polskie warunki i ukazał się w naszych sklepach.
Wtedy to pomyślałem, że trzeba zapytać w Urzędzie Skarbowym, czy urzędnicy z tej skostniałej instytucji będą akceptować w 
razie kontroli zestawienia i raporty otrzymywane z komputera zamiast robione ręcznie na dziesiątkach kont i kartotek? 
Poszedłem do tej nad wyraz kochanej instytucji i zapytałem o to urzędniczkę, która tak zwanie prowadziła moją firmę.
Z razu nie mogła zrozumieć, po co mi taki wydatek i tyle problemów?
Zacząłem wyjaśniać, ale nie miała wcale cierpliwości moich wywodów słuchać i przerwawszy mi mój monolog skierowała 
do kierowniczki. 
Tam mnie wysłuchano, ale na koniec usłyszałem:
niech pan robi, co pan uważa za stosowne! My (karbówka) musimy mieć takie sprawozdania jak nakazują przepisy i tyle, a co 
do programu to nic na ten temat nie wiem. Niech pan pójdzie do pokoju nr ...a tam coś panu pomogą.
Poszedłem. Była to salka, w której przy kilku biurkach, czterech facetów montowało ze dwa komputery. 
Były to pierwsze komputery, jakie miała posiadać ta instytucja. Nie mieli oni oczywiście pojęcia o tym czy jakiś tam program 
Pacioli 2000 czy jakikolwiek inny, będzie akceptowany przez urzędników tej krwiożerczej instytucji!
Tak, więc, koło się zamknęło!
Musiałem sam podjąć decyzję.
Zrozumiałem zarazem, że urzędnicy mnie kontrolujący są na niższym stopniu rozwoju w tym względzie niż ja. 
Nie było już kogo się pytać, ale miałem tak silne przekonanie, że to jest właściwa inwestycja, że kupiłem ten program.
Kupiłem także pierwszy, polski edytor tekstów TAG no i oczywiście drukarkę (igłową).
Komputer miał system operacyjny MS-DOS MICROSOFT-u, a procesor 386 i napęd do odtwarzania dużych miękkich dyskietek
o średnicy 5,25 cala.. 

   
                                 
         
    Kupiłem kilka książek o działaniu komputera. Było to wszystko bardzo podniecające. 
Czułem się jak młody zdobywca.
  Jak już w miarę zacząłem pojmować działanie tej nowej maszynerii zaprosiłem 
prawdziwego informatyka, aby dopowiedział to wszystko, czego jeszcze nie 
rozumiałem do końca. To było jak zdobywanie zaklętych rewirów, wprawiające w 
euforię.
  Każdy udany nowy krok w zdobywaniu wiedzy o działaniu komputera był jakby 
spełnieniem jakiegoś marzenia. Był niekłamaną przyjemnością. 
   
                                 
 
Wprowadzanie odpowiednich danych przeprowadzonych transakcji i oglądanie wyników finansowych i stanów magazynowych po 
ich zaksięgowaniu sprawiało zachwyt.
Tak, to było wielkie osiągnięcie. Teraz czułem się panem własnych poczynań! 
Teraz wiedziałem natychmiast po rozliczeniu kolejnego wyjazdu ile mam na stanie towaru, ile i jakiego trzeba zamówić, kto i ile jest 
mi winien gotówki i ile mi przyjdzie płacić podatku!
Praktycznie nie potrzebny mi był żaden urzędnik, żadna księgowa! 
Ale, ale! Zaraz! Nie wiadomo jak na to będzie patrzeć kontrolujący mnie urzędnik skarbówki? 
Postanowiłem jednak, że zaryzykuję!
Beata poszukała sobie nowej pracy a Pani Krysia dokładnie śledziła moje poczynania. 
Jak dawniej robiła ręcznie sprawozdania finansowe, ale jako podkładkę miała moje kompletne zestawienia komputerowe. 

Dlaczego tyle miejsca poświęcam takiej prawie zwykłej sprawie?
Pomyśl sobie: żyłem w zacofanym kraju, cały czas zazdroszcząc ludziom z zachodu właśnie galopującej do przodu techniki, ich 
wydajności w pracy a w związku z tym ich lepszych dochodach, a ponadto miałem już 57 lat, czyli byłem zgredem, wapniakiem, 
dziadkiem....
Nie! Właśnie nie! 
Właśnie wszedłem w nowy etap!
Teraz jak kładłem na biurko odbiorcy nawet w Łodzi czy w Gdańsku pięknie wydrukowaną przez drukarkę komputerową fakturęi 
często słyszałem: 
O! Ma pan komputer!
Czy on też panu wylicza wszystko?
Wtedy ja niby od niechcenia:
No pewno! Teraz to ja wszystko mam na bieżąco! I jest mi pan winien jeszcze....
I tu wyciągałem zestawienie, jakie miałem wydrukowane z jego konta jako odbiorcy i dłużnika!
No tak! Powiedział wtedy mój rozmówca:
Ten komputer to zmyślna maszyna!

   
                                 
             
         
                                 
 
A ta historia to już zupełnie na własne życzenie. 
Oczywiście miało być inaczej...
  Mogę powiedzieć tak: i po co mi to było?
  Mało miałem w normalnej mojej pracy zmartwień?
  Były straty, ale były przecież i zyski!
  Zyski przewyższały straty! 
Zawsze jednak chciałoby się mieć więcej. W końcu to chyba normalne! 
Jakieś usprawiedliwienie przecież mam...
   
                                 
 
A zaczęło się od zupełnie przypadkowego spotkania..
.Była pogodna niedziela a więc można było pójść na pobliską giełdę samochodową. 
Tam można było nie tylko zobaczyć wszelkie możliwe marki samochodowe, ale także spotkać znajomych.
Wiadomo było, że będą tylko tacy, co się interesują samochodami i jakimiś nie bardzo sprecyzowanymi biznesami. 
Chodziłem więc po tym placu oglądając leniwie różne samochody, gdy podszedł do mnie bardzo wysoki młody człowiek i 
zagadnął:
Czy mnie pan pamięta z hotelu w Mrągowie? 
Spojrzałem na niego z zaciekawieniem.
A tak! Powiedziałem. Był tam pan recepcjonistą.
No właśnie! Dodał tamten. Nazywam, się Krzysztof P... i zaraz po tym dodał: mam taki ciekawy i intratny pomysł biznesowy i 
szukam wspólnika.
Wyjaśnił także, że jest to związane z tym, że ma podwójne obywatelstwo, polskie i niemieckie.
To było ciekawe, ponieważ nastały czasy intensywnego robienia różnych interesów na zachodzie.
Zastanawiałem się nad tym jak to się robi i właśnie miałem przed sobą człowieka, który dawał mi to na tacy. 
Mało tego, on właśnie, przez to, że miał możliwość swobodnego poruszania się przez granicę dawał gwarancję, jak mi się wtedy 
wydawało, zrealizowania swego planu. 
Wyszliśmy z terenu giełdy, a on zaczął przedstawiać swój plan. 
Sprawa dotyczyła oczywiście samochodów, bo po to właśnie odwiedzało giełdę wielu ludzi, wcale niechcących je kupować w tym 
miejscu.
Plan wydawał mi się realny i dający całkiem znośne zyski. Potrzebna była jednak na początek gotówka.
Za gotówkę, a konkretnie za niemieckie marki mieliśmy kupić w Niemczech jakiś rozbity, dobrej marki samochód osobowy, tam w 
Niemczech chodliwy, przetransportować do Polski i tu go wyremontować. Następnie przewieść z powrotem do Niemiec i tam 
sprzedać.
Ponieważ była szalona różnica w cenach usług w warsztatach samochodowych w Polsce i w Niemczech, łatwo można było 
obliczyć, że po kilku takich operacjach każdy z nas mógł zarobić na całkiem znośny samochód. 
Ale wszystko zaczynało się od kłopotu z gotówką. Umówiliśmy się na spotkanie ponowne już w mieszkaniu Krzysztofa zresztą na 
moje życzenie. Chciałem sprawdzić, czy 
rzeczywiście mówił prawdę, że tu mieszka, a zarabia w Niemczech. Mieszkanie okazało się ładnie umeblowane, wprost 
awangardowo.
Jego towarzyszka, z która mieszkał, była bardzo zarozumiała i pewna siebie. Była też, dziewczynka, chyba 12 letnia. 
Krzysztof opowiadał o swojej pracy w Hannoverze. Odniosłem wrażenie, że doskonale jest tam zakotwiczony. Wspomniał, że 
pracuje jako kierowca autobusów komunikacji miejskiej.
Ustaliliśmy, że wszelkie koszty wspólnych przedsięwzięć poniesiemy po połowie i tak samo rozliczymy zyski.
Miałem zdobyć odpowiednie fundusze i wtedy możemy zaczynać. 
No tak, ale to było najtrudniejsze.
Nie miałem żadnych zasobów gotówki. Mogłem najwyżej nie zapłacić w terminie w hurtowni, ale to było dość ryzykowne. Mogło to 
się skończyć dużymi kłopotami w funkcjonowaniu mojej firmy. 

Trzeba było szukać innego źródła. 
Popytałem tu i ówdzie i wtedy okazało się, że jeden z moich dawnych znajomych jest po prostu lichwiarzem. 
Bez większych korowodów, przy zastawieniu mojego wspaniałego Mistsubishi dostałem stosowna gotówkę. Okupione jednak 
było to drakońskim oprocentowaniem. Niwelowało to w znacznym stopniu zyskowność pierwszej transakcji, ale liczyłem na to, że 
następne będą już z większą ilością własnych funduszy.
Miałem wiec już stosowną ilość gotówki i udałem się na ostateczne rozmowy do mieszkania Krzysztofa. 
Przyszło mi jednak do głowy, aby się zabezpieczyć przed jakimiś nieprzewidzianymi okolicznościami przez spisanie stosownej 
umowy. Ponieważ towarzyszka Krzysztofa miała zameldowanie w Olsztynie i nie miała obywatelstwa niemieckiego uznałem, że 
najlepiej z nią spisze tę umowę. 
Wtedy wyszło na jaw, że nie jest ona żoną Krzysztofa.
Fakt ten wprowadził nieco zamieszania w moja wizję całej sprawy, ale dałem się przekonać, że to nie ma żadnego znaczenia, bo, 
jak oświadczyli, oni tak żyją ze względu na podatki. Dalej już nie dyskutowaliśmy na ten temat, bo uznałem, że moje 
zabezpieczenie w postaci umowy z tą panią jest wystarczające. 

Teraz można było realizować ustalony plan...

   
                                 
 
cd >>>
 
                                 
   
Home Dzień dzisiejszy (fotografie) Książka Gości Poczta Strona poprzednia Strona następna