Życiorys. Strona 77. | |||||||||||||||||
Jeszcze było wszystko w miarę OK . . . | |||||||||||||||||
1986 to kolejny rok mojej
pracy, jako dyrektora firmy X i pełnomocnika Heinza. W dalszym ciągu wszystko szło pomyślnie. W Polsce zaznaczył się znaczny wzrost ilości takich (zagranicznych i polonijnych ) firm. Problemów było sporo. Ktoś zorganizował wielki zjazd właścicieli i przedstawicieli takich przedsiębiorstw w Pułtusku. Wydawało się, że będzie się można tam wypowiedzieć na temat bolączek i ograniczeń, jakie stosowała administracja państwowa w stosunku do tych samodzielnych organizmów gospodarczych. Pojechaliśmy, z Heinzem tam w nadziei, że wreszcie coś się zacznie zmieniać. Zaraz na początku, już przy pierwszych wystąpieniach przedstawicieli rządu było widać, że nie o to idzie. Kolejny mówca grzmiał, że czegoś tam nie wolno, że jakieś tam podatki są za małe, że wszyscy oszukują urzędy skarbowe, że nie robią tego, co powinni i tak dalej. Wszystkiego zaraz się nam odechciało i już biernie słuchaliśmy kolejnych wystąpień. Jednak nie to mi najbardziej utkwiło w pamięci. Na którejś kolejnej przerwie w tych " gorzkich żali", nic niewnoszących, w tłumie przechadzających się, zdegustowanych tym wszystkim biznesmenów, zobaczyłem dosłownie tuż przed sobą, żywą nic niezmienioną, rozpromienioną i beztroską " moją " ASIĘ!!! Moment zawahania... i wpadliśmy sobie w ramiona! Ona: witaj Anku ! (tak mnie zawsze nazywała), ja: witaj Asiu! Ale to był tylko jeden moment odruchu bezwarunkowego. Zaraz rozwarliśmy uściski. Co ty tu robisz? Zadaliśmy sobie nawzajem to samo pytanie..... Dowiedziałem się, że wróciła do Polski, że ma swoją upragnioną firmę konfekcyjną, że wyżywa się w modelowaniu damskich okryć.... To Ci się powiodło?! Raczej stwierdziłem niż zapytałem... Tak, mam to, co chciałam! Odpowiedziała i już się gdzieś spieszyła -- Muszę lecieć, to na razie....Zobaczymy się jeszcze? Pewnie tak ...... Odrzekłem z pewnym wahaniem i już wiedziałem, że nie będę i to zabiegał.... Z boku przyglądał się tej scenie Heinz i zaraz zaczął mnie wypytywać:
kto to i co tu robi..... i czy się z nią jeszcze |
|||||||||||||||||
Otrzymany od Heinza Peugeot spisywał się świetnie,
więc postanowiłem sprzedać mojego Poloneza. Kupiec trafił się prawie natychmiast, gdy tylko zajechałem na niedzielną giełdę samochodów używanych, jaka odbywała się co tydzień. Nic się nie targował i nawet mu nie przeszkadzało, że zapomniałem wziąć ze sobą drugiego kompletu kluczyków. Miał po nie przyjechać za parę dni, bo mieszkał gdzieś w województwie. Następnego dnia, a był to poniedziałek, jak grom z jasnego nieba, dotarła
do mnie informacja, że ceny samochodów, Jakie to było naiwne rozumowanie, miałem się o tym przekonać za czas jakiś..... |
|||||||||||||||||
pianissimo... |
|||||||||||||||||
A tymczasem do Olsztyna przyjechał na zaproszenie
Heinza właściciel stolarni z Danii, gdzie miałem możliwość
obserwować jak cała jego rodzina składała mozolnie gigantyczne puzzle. Po krótkim pobycie w naszej firmie postanowiliśmy pokazać mu Warszawę. Ten pobyt w stolicy utrwalił mi się z jednego, dość osobliwego i wstydliwego powodu. Coś tam zwiedzaliśmy, gdzieś tam byliśmy - nic dokładnie nie pamiętam, ale zapamiętałem, że w pewnym momencie Heinz powiedział do mnie, że nasz gość, tak naprawdę to chce tylko przespać się z" normalną" polską prostytutką! No i co teraz? Spytałem go. Coś kombinuj - odpowiedział Heinz! No tak! Coś kombinuj - powtórzyłem jak echo. Zależało nam na tym, aby nasz, ważny kontrahent był z pobytu zadowolony
i koniecznie trzeba było jego zachciankę Przez moment pomyślałem, że zaraz powinienem dostać w "dziób" !.... |
|||||||||||||||||
....Ale nic takiego się nie stało!
Najpierw kilka z nich spojrzało na mnie, najwidoczniej taksując mnie.
Wtedy uznałem za stosowne powiedzieć: W taki to oto sposób, trzech, niegłupich facetów przy stoliku, z własnej
woli, miało za damę do towarzystwa ... Duńczyk oczywiście milczał. Heinz coś usiłował mówić, ale jego specyficzny
język, w tym towarzystwie tylko ja Na drugi dzień rano już się z naszym gościem nie widziałem, gdyż wcześnie
został odwieziony przez Heinza na lotnisko. Mnie jednak nie dawała spokoju myśl: dlaczego tak wychwalani przez tą
prostytutkę byli jacyś Arabowie? A jednak..... |
|||||||||||||||||
Zrozumiałem to kilka tygodni później, kiedy
to na naszym osiedlu, na terenie, którego miałem swój wybudowany dom, zamieszkało w różnych kwaterach kilka grup, młodych, wysportowanych ludzi wyglądających na arabskiego pochodzenia. Jak się okazało niebawem, oczywiście w szeptanej w tajemnicy informacji, że były to specjalne brygady z bliskiego wschodu szkolone w pobliskim, specjalnym ośrodku rządowym, bardzo pilnie strzeżonym, mieszczącym nieopodal Olsztyna. Wtedy jeszcze nie było wiadomo, po co ich tak się w tajemnicy, intensywnie szkoli. Takich brygad było w Polsce sporo. Ciągle je przerzucano. Pozbawieni jakiejkolwiek moralności, dobrze zbudowani, ładni, męscy, dysponujący dużymi pieniędzmi. To właśnie oni zażywali tego świata do woli, żeby później wykonywać najbardziej zwierzęce rzezie na całym świecie na zlecenie swych żywicieli i mocodawców. To oni imponowali męskością naszym prostytutkom a i oczywiście dolarami, chojnie rozdawanymi. Wszystko to, wreszcie, pewnego dnia, poukładało mi się w głowie w jedną
całość! |
|||||||||||||||||
Życie, chyba większości ludzi, jest jednak
nakierowane na spełnianie się w układach damsko-męskich, niezależnie
od tego, czy posiadają oni oprócz normalnego wychowania jeszcze jakiś dodatkowy kodeks postępowania w postaci choćby religijnych reguł czy nie, który to ogranicza! Wydaje mi się, że te reguły czy zasady są bardzo często łamane! |
|||||||||||||||||
Ledwo wróciliśmy z eskapady do Pałacu ... kultury
i .. .... , zjawił się pewien, podobno bardzo dobry znajomy Heinza, wysokiej rangi urzędnik w jakiejś dużej firmie w RFN. Był w podróży służbowej w Szwecji i na promie zmierzającym do Polski poderwał niewiadomej profesji panią. Z nią, jako towarzyszką, zamierzał w Polsce dalej coś tam załatwiać, ale sobie przypomniał , że w Olsztynie jest jego dobry znajomy. Ponieważ żona Heinza jak i on sam dobrze znała żonę tego urzędnika i była obawa, że sprawa się wyda, mój zwierzchnik wręcz zażądał abyśmy, w tajemnicy przed jego małżonką gościli tych przypadkowych kochanków u nas w domu. Nie było rady. Ela z tego powodu też zrobiła mi kilka cierpkich wymówek, ale w końcu, w imię nie podpadania mojemu pracodawcy, gościliśmy ich chyba ze trzy dni. Osłodą tego poświecenia się było zaproszenie nas we czworo (Elę, mnie, Heinza i jego żonę) do Hamburga, do jego, jak się wyraził Heinz, extra domu. Wtedy właśnie, Heinz oświadczył nam, że zamierza zafundować Eli i mnie wakacje w Niemczech i Danii. |
|||||||||||||||||
Zanim jednak to nastąpiło, właściciel sprowadził
do Olsztyna używany samochód osobowy w ramach wyposażenia firmy. Ponieważ tego ze mną nie konsultował, byłem postawiony przed faktem dokonanym. Dopiero teraz, kiedy samochód fizycznie stał przed jego domem powstał problem z jego zarejestrowaniem. Okazało się, że nic się nie da zrobić, aby ominąć wysokie koszty takiej operacji. Wydatki z tym związane przewyższały znacznie wartość tego pojazdu. Heinz był wściekły! Miał pretensje do wszystkich a zwłaszcza do mnie, że nie potrafię tego załatwić. Dla kogo miał być ten samochód nie wiedział nikt. Byłem w związku z tym przekonany, że miał on być dla kochanki Heinza, stąd jego złość, że nie może tego zrobić i pewnie, dlatego postawił sprowadzić go w pełnej tajemnicy, bo myślał, że coś później wykombinuję jak mnie postawi w sytuacji przymusowej. Jednak nie było innej rady jak tylko odwieść go z powrotem do Danii. Teraz powstał następny problem: nie można było nim jechać przez terytorium Niemiec Zachodnich, dziś już nie pamiętam, z jakiego powodu. Jedynym wyjściem było jechać do NRD, a stamtąd, promem do Danii. Sam szef nie chciał tej " operacji" wykonać, bo samochód nie miał odpowiednich dokumentów i w NRD także mógł mieć poważne kłopoty. Oczywiście stanęło na tym, że ja to muszę wykonać. Miałem poważny dylemat. Myślałem: kto mi na granicy, lub w NRD uwierzy, że to nie ja próbuję robić jakieś kombinacje na własny rachunek, lecz jest to z nakazu właściciela firmy? Z resztą nawet, gdyby w to uwierzono, to i tak śmiesznie takie tłumaczenie by zabrzmiało! W tamtych czasach wszystko zależało od humoru odpowiednich władz, bo przepisy były tak konstruowane, aby służyły tylko tym, co mieli siłę. Po raz któryś powinienem był wykonać coś, co było sprzeczne z moimi zasadami. Żebym jednak za długo nad tym się nie zastanawiał, Heinz, bez większych ceregieli oświadczył, że musi pilnie wyjechać do Danii i tam czeka na mnie i na tego nieszczęsnego Opla! Jak powiedział, tak i zrobił. Dwa dni później, po ustaleniu, że prom samochodowy pływa między Warnemunde (NRD) a Gedser w Danii, jechałem w niezbyt dobrym nastroju do granicy z NRD. Nocleg przy granicy i następnego dnia rano stałem w korku do przejścia granicznego z NRD. Czas szybko upływał i nic się nie działo. Coraz mniej czasu zostawało do terminu odpływania promu, a do przejechania było ponad 230 kilometrów. Dochodziła jeszcze obawa, czy celnicy nie będą mieli zastrzeżeń. Wreszcie stanąłem oko w oko z celnikiem. Od razu zakwestionował posiadane przeze mnie dokumenty. Zaczęło się moje tłumaczenie......... |
|||||||||||||||||
Celnik patrzył na mnie ironicznie, ale widziałem,
że mnie jednak słuchał. Na końcu swojego wywodu dodałem: Pan nie pracuje w prywatnej firmie, to Pan nie wie jak to jest. Ja, choć wolałbym tego nie załatwiać, to jednak wiem, że jak tego nie zrobię to jutro już nie pracuję, a to, że właściciel głupio namotał to jednak nie przestępstwo! Nie wyciągnąłem nawet przysłowiowej flaszki, bo sadziłem, że jak się uprze to i tak to za mało. Celnik chwilę się zastanawiał. No dobra, rzekł wreszcie! Jedz Pan do tej Danii! Zaczęła się pogoń za uciekającym czasem. Jechałem jakimiś wąskimi i zatłoczonymi drogami. Wolno wlekące się Trabanty, strasznie dymiące błękitnym dymem, arystokratyczne nieco szybsze Wartburgi, to przeszkody za przeszkodą. W gardle drapało. Wszechobecny smród palonego oleju silnikowego z silników dwusuwowych. To był prawdziwy rajd. Jednak kilkanaście minut przed odpłynięciem promu wjeżdżałem na jego pokład. Sam prom wyglądał jakby był to jego ostatni rejs przed złomowaniem. Owszem, pewnie niedawno na nowo wszystko było pomalowane, ale tam gdzie były jakieś łączenia przy pomocy śrub czy nitów to widać było, że farbę nakładano wielokrotnie nie zeskrobując starej, co robiło wrażenie raczej jakiś czyraków podskórnych. Ale jednak płynął! I dopłynął. Później jazda gładką jak stół, duńską autostradą, do następnej przeprawy promowej. Teraz, prawie od ręki, mogłem zobaczyć różnicę w wyglądzie i wyposażeniu obu promów. Inne światy i tyle! Heinz wiedział, kiedy wyjeżdżałem z Olsztyna i nie mógł się nadziwić, że to wszystko się tak udało. |
|||||||||||||||||
No i nadeszły wakacje. Rzeczywiście Heinz dotrzymał słowa. Byłem tym bardzo podniecony. Wyruszyliśmy dwoma samochodami. On z żoną i córeczką swoim Mercedesem i ja z Elą naszym wspaniałym Peugeotem. Ponieważ mieliśmy co najmniej połowę wakacji podróżować osobno, a miałem bzika na tle czystości samochodu i oczywiście myślałem kategoriami człowieka wychowanego w realnym socjalizmie, zabrałem do olbrzymiego bagażnika wszystko niezbędne do samodzielnego mycia i ewentualnej naprawy samochodu: grube i ciężkie gumiaki (takie jedynie były wtedy dostępne), drelichowe ubranie robocze, szczotki, narzędzia i jeszcze bóg wie, co, bo wszystko mogło być potrzebne, a miejsca było sporo. Wzięliśmy także sporo (!) żywności. Przejazd aż do granicy NRD i Niemiec Zachodnich odbył się bez niespodzianek, i celnicy NRD też nas nie kontrolowali, jedynie znienacka zrobił się wielki problem, bo jeden z nich chciał koniecznie skontrolować czy kogoś nie ukrywamy pod wielką maską zakrywającą silnik samochodu. Wtedy to się okazało, że maska nie chce się dać otworzyć! Szarpali się z nią wszyscy po kolei. Nic z tego. Dopiero wjazd na kanał i obejrzenie samochodu od spodu utwierdziło gorliwych urzędników, że faktycznie jest tam tylko silnik! Odetchnęliśmy z ulgą. Potem był pas ziemi niczyjej i wreszcie RFN. Ale tu czekała nas następna niespodzianka! Niemiecki, jak z pod igły celnik, zajrzał do naszego przepastnego bagażnika! No tak! Czego tam nie było! Wyciągnął moje gumiaki i się zaczęło! Do roboty wy jechać! Powiedział łamaną polszczyzną! (to już było dobrze, bo może wszystko zdołam wyjaśnić - pomyślałem). A celnik już wyciągnął moje ubranie robocze.. A co to jest?.....Tłumaczę, więcej gestykulując niż mówiąc, że to do mycia samochodu.... Ja ja, mówi tamten przytakując, ty myć dużo samochodów... Ręce mi opadły... Heinz, gdzie jest Heinz?..Jak na złość już odjechał z granicy i niczego nie przewidując zniknął w oddali... Nie ma z nikąd ratunku.. Jak ja wytłumaczę temu ważniakowi, że nie jadę do żadnej pracy na czarno? Wyjąć wszystko! Gestem rozkazał celnik. Różnych torebek, pakunków, puszek, i narzędzi jak wiadomo była cała fura...... Teraz się już dołączył jeszcze jeden celnik i wszystko dokładnie przeglądali.... Ela była zapobiegliwa, mieliśmy nawet kilka słoików własnej roboty dżemów.. Rozkręcali te słoiki......Koniec świata! A to miała być tylko formalność! Nic ciekawego jednak nie znaleziono i w końcu zabraliśmy się z Elą do składania całego tego rupiecia do bagażnika! Przeklinałem moment, kiedy to nie zdołałem oderwać się od sposobu myślenia,
do jakiego mnie przymuszono przez lata. Ruszyliśmy autostradą w ślad za Heinzem. Niebawem zobaczyliśmy go na
przydrożnym parkingu. |
|||||||||||||||||
W małym miasteczku pod Hannoverem Heinz miał
swoich bliskich krewnych. Gościli nas kilka dni.
Tam właśnie rozbolał mnie ząb. Co za ironia! Przed wyjazdem byłem u dentystki, która na wszelki wypadek poprawiła mi wątpliwej jakości plombę. To właśnie było przyczyną nagłego bólu. Co tu robić? Usługi tego typu dla nas, ludzi ze wschodniej Europy, były niebotycznie drogie. Ale od takich przypadków mięliśmy ze sobą dwu-litrową Polską Wódkę Wyborową. To była rzeczywiście dobra waluta ! Usłyszałem, za pośrednictwem żony Heinza, od niemieckiego lekarza, że " mój polski kolega popełnił błąd" , ale zaraz wszystko będzie Ok. I tak było. Najadłem się jednak sporo strachu, że będziemy musieli wracać do domu |
|||||||||||||||||
Teraz rozstaliśmy się z moim szefem. On miał
pojechać z rodziną do swojego mieszkania w Danii, gdzie mięliśmy się spotkać po trzech tygodniach. Tak zaczęła się nasza pierwsza wycieczka do Niemiec Zachodnich. Przyznam się, że byłem bardzo rad, że mogliśmy z Elą w sposób zupełnie nieskrępowany i bez żadnego planu podróżować po kraju, o którym w Polsce, przez całą swoją młodość mogłem słuchać tylko najgorsze rzeczy. Postanowiliśmy objechać jak najwięcej licząc się jednak z możliwościami finansowymi. Dostałem wprawdzie trochę gotówki od Heinza i trochę mieliśmy swojej, ale poszaleć za to się nie dawało.
|
|||||||||||||||||
cd >>>
|
|||||||||||||||||
Home | Dzień dzisiejszy(fotografie) | Książka Gości | Strona poprzednia | ||||||||||||||