|
|
|
|
To
właśnie znajomy parkingowy, któregoś grudniowego dnia 1983 roku, powiedział
mi,
że polecił mnie pewnemu człowiekowi, który chce ratować swój źle
pracujący
"interes"!
|
|
|
|
|
Życiorys.
Strona 75
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Chciałem bliższych wyjaśnień, ale mój rozmówca
albo niewiele wiedział, albo nie chciał mi powiedzieć.
Niech pan zadzwoni do tego człowieka i sam się pan dowie, o co chodzi! Powiedział
dość tajemniczo.
Zanotowałem telefon.
W domu, po naradzie z Elą, zadzwoniłem.
W słuchawce odezwał się męski głos, ale jakby dziecinny, jakby sepleniący, nawet
dość trudno było się
zorientować czy żartuje, czy nie umie mówić normalnie:
Heello...?
Dzwonię - odezwałem się po kilku sekundowej przerwie, bo mnie to jedno dziwnie
brzmiące słowo zbiło z tropu-
dzwonię, powtórzyłem,
- z polecenia człowieka z parkingu gdzie pan stawia samochód.
Tu się zatrzymałem, bo przyszło mi do głowy, że dalej nie ma co brnąć z tą cała
sprawą.
A o cio chodzi?
Spytał mój rozmówca tym samym śmiesznym akcentem. Pomyślałem wtedy, że zamienię
jeszcze z tym dziwnym
kimś jeszcze ze dwa zdania i na tym koniec.
Podobno szuka pan kogoś do swojego interesu , czy biznesu?
--spytałem i złapałem się na tym, że sam zmieniłem tonację głosu na zbliżoną
do tego, co słyszałem w słuchawce.
Aa, tak tak, ja szuchen direktor do moja firma! Powiedział nie bez trudu!
No właśnie ja chcę zmienić pracę,
- powiedziałem do słuchawki, ale ciągle bez przekonania, że to coś wniesie do
sprawy.
To musi przyś do moja dom (tu podał adres i godzinę) today- ty rozumiec? Zakończył
pytaniem.
Tak! Ja rozumiem! Odparłem i jakbym był zmęczony tym wywodem.
OK. Zakończył tamten i usłyszałem kładzioną słuchawkę.
Zapadła cisza.
Stojąca obok mnie Ela spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i mówi: co to za wygłupy?
Nie wiem? Może to obcokrajowiec, albo ktoś sobie żarty robi- mówię.
Podany adres to niedaleko stąd, pójdę i zobaczę, co z tego wyjdzie. Jak bym nie
wracał za godzinę to niech
Robert dzwoni po Grzesia i niech mnie tam szukają!
-------------------- Niewielki dom stał przy głównej ulicy.
Zobaczyłem w oknach piękne firanki, pomyślałem natychmiast: z Pewexu. Przy
drzwiach skrzynka pocztowa na
pewno nie naszej produkcji. Nabrałem przekonania, że to nie jest żart, że to
musi być obcokrajowiec. Jeszcze
moment zastanowienia i niezbyt pewnie nacisnąłem dzwonek. Za drzwiami usłyszałem
delikatny melodyjny gong.
Za chwilę w otwartych drzwiach stanął bardzo przystojny brunet, młodszy ode
mnie i spytał:
Pan być umówiony, Pan dzwonić telefon?
Tak, odrzekłem, to ja dzwoniłem. Teraz byłem pewien: to ten sam głos, co w
słuchawce telefonu!
Usiadłem w miękkim, wielkim fotelu w przestronnym sitting room, bardzo gustownie
urządzonym. Za chwilę
dołączyła do nas dwóch, przedstawiona jako żona obcokrajowca, młoda, ładna
pani. Nie miałem wątpliwości, że
jest czystej krwi Polką. Zrobiło mi się raźniej. Pan domu, mój rozmówca śmiesznie
formułował swoje myśli, często
tak, że konieczna była pomoc jego małżonki. Moje napięcie stopniowo ustępowało.
Najpierw musiałem dużo opowiadać o sobie, o moich doświadczeniach, o pracach,
które wykonywałem, o tym, co
obecnie robię. Widać było, że jest to akceptowane przez gospodarzy. Postanowiłem
teraz dowiedzieć się coś o
firmie, której właścicielem był ów przystojny obcokrajowiec. Okazało się, że
jest ona podobna do tej, w której
jeszcze pracowałem: była produkcja elementów palet drewnianych, produkcja konfekcji
i produkcja elementów z
opon samochodowych, co jednak było zupełnie niespotykanym.
Dowiedziałem się, że:
"
wszystko jeść" i " nic nie pracować dobrze" i " tylko placić
i placić" i " nic nie zostawać"!!!
Prawdę powiedziawszy to niewiele wiedziałem, co tak naprawdę dolega tej firmie,
ale zafascynowało mnie to, że
można będzie coś spróbować naprawiać, reorganizować, zmieniać. Widziałem, że
ten człowiek właśnie tego
oczekiwał. Nie znoszę sytuacji, gdzie jest się tylko jakimś elementem istniejącego
układu i trzeba się do niego
dostosować. Tak właśnie było w Wyszkowie. Dalej już nie drążyłem tematu. Pozostało ustalić, od kiedy i za ile, i tu
trafiłem na dobry grunt : jak najszybciej i za
wynagrodzenie większe niż dotychczasowe! ======================= W Wyszkowie, a dokładnie w Warszawie, przedstawiłem swoją sytuację.
Staszek
początkowo nie chciał się zgodzić
na szybkie moje odejście, jednak jak mu przypomniałem, że w takiej samej
sytuacji mnie angażował do swojej
firmy, w końcu wyraził zgodę na moje odejście z końcem roku i na zasadzie
porozumienia między zakładami . |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Powrót na szczyt... |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Tryb zmiany pracy jakiego dokonałem był jednak
obarczony dość dużym ryzykiem.
Teraz dopiero mogłem się zapoznać z tym co usłyszałem z ust właściciela firmy
przy kawie
w jego domu.
Można by rzec, wcale nie przesadzając, że skoczyłem do mętnej wody " na
główkę" ! |
|
|
Właściciel firmy, Heinz E., przybył do Olsztyna
z Danii, ale jego korzenie były z innego państwa.
Założona przez niego firma była prawie o takim samym statusie jak Staszka. Różnicą
był status prawny właściciela.
Heinz był obcokrajowcem i w związku z tym musiał mieć swojego prawnego przedstawiciela
w Polsce, pełnomocnika.
Pełnomocnikiem musiał być obywatel naszego kraju.
Teraz się okazało, że był nim mąż znajomej Eli, Jurek B. Firma, choć założona
prawie rok temu była w stanie jakiegoś
chaosu. Jak się bliżej temu przyjrzałem to okazało się, że kilku zaangażowanych
przez właściciela ludzi, którzy powinni
tworzyć administrację przedsiębiorstwa, pracowali zupełnie gdzie indziej, a za
całkiem nie złe wynagrodzenie prawie nic
do firmy nie wnosili. Nic na czas nie można było się dowiedzieć ani o kosztach
firmy, zysku czy stracie, ani o wielkości
aktualnych zobowiązań.
Opracowałem plan reorganizacji całego przedsiębiorstwa.
Wtedy okazało się, że Heinz nie chce lub nie może pozbyć się tych wszystkich,
którzy w moim przekonaniu brali
wynagrodzenia bezpodstawnie.
Czułem, że stanąłem przed dylematem: albo mu ulegnę i to się dla mnie źle skończy,
bo w efekcie nic nie zdołam
naprawić w firmie, albo ugnie się właściciel, a wtedy już powinno mi się udać
wyprowadzić z tego fatalnego stanu firmę.
Jednak w drugim przypadku także nie byłem w 100% pewny czy wszystko pójdzie po
mojej myśli. Jakie miałem wyjście?
Pomyślałem sobie, że w końcu na tej firmie świat się nie kończy. Widziałem, że
Heinz bał się radykalnych posunięć, a ja
ciągle byłem przekonany, że mam rację.
Mijał chyba już trzeci miesiąc takich podchodów i było to stanowczo za długo.
Postanowiłem postawić wszystko na jedną
kartę: w czasie kolejnej narady produkcyjnej w domu Heinza postawiłem mu
ultimatum:
Posłuchaj mnie Heinz! Albo zaraz pozwalniasz wszystkich tych darmozjadów, co
to maja stałe etaty w innych
firmach a tu tylko udają, że pracują i przyjmiesz nowych, na stałe, do firmy
żeby stworzyć normalną
administrację, albo odchodzę z pracy! Ja naprawdę gotów jestem odejść!
Zaległa przeraźliwa chwila ciszy. Widać było, że moje mocne słowa zrobiły na
nim wrażenie.
_______________
Pierwsza, zasadnicza runda, została przeze mnie wygrana.
Mogłem zbudować podstawy normalnego przedsiębiorstwa zwłaszcza, że właściciel
obiecywał doinwestowanie firmy,
jeżeli tylko będzie widoczna poprawa jego działania.
Efekty mojego desperackiego kroku dały się niebawem odczuć pozytywnie i otwarła
się droga do rozwoju firmy.
Miałem dodatkową jeszcze chwilę satysfakcji, gdy po wdrożeniu w życie moich pomysłów
zwierzył mi się Jurek
(pełnomocnik właściciela), który jak się okazało od wielu lat współpracował z
Heinzem, że on także delikatnie posuwał mu
podobne zmiany, ale zawsze spotykał się ze stanowczą odmową.
Teraz, jak już podstawy organizacyjne przedsiębiorstwa zaczęły działać normalnie
i wreszcie na bieżąco można było
wiedzieć, jaki jest jego stan, zacząłem napierać na doinwestowanie.
Heinz postanowił w tym celu sprzedać jeden z samochodów osobowych, które były
na stanie firmy.
Był to luksusowy Peugeot 604, największy z produkowanych przez wytwórnię francuską
modeli.
Jazda nim to była sama rozkosz. Jednak właściciel nie lubił tego samochodu zwłaszcza,
że na zewnątrz było słychać
twardą pracę dieslowskiego, prawie trzy litrowego, silnika. Twierdził, że tylko
Mercedes jest dla niego właściwym
pojazdem, którego zresztą także posiadał. Szkoda mi było strasznie tego wspaniałego
Peugeota, ale nie miałem w tej
materii nic do powiedzenia.
Ale sprzedać samochód, który jest na stanie firmy i został sprowadzony z zagranicy
w ramach inwestycji nie było łatwo,
jeżeli wręcz niemożliwe. Wiązało się to mianowicie z zapłaceniem przez naszą
firmę olbrzymiego cła za ten samochód, co
było równoznaczne z nieopłacalnością jego sprzedaży. Można było go ewentualnie
niby pożyczyć zaprzyjaźnionej innej
firmie, która zapłaciłaby za samochód i go użytkowała a on i tak byłby na stanie
jak poprzednio.
Za moją namową postanowiliśmy spróbować dokonać takie transakcji ze Staszkiem.
A ja po cichu liczyłem, że nie
dojdzie ona do skutku.
W tym celu pojechaliśmy do Warszawy. Staszek nie ukrywał rozbawienia
jak usłyszał jak Heinz usiłuje go swoją śmieszną
łamaną polszczyzną przekonać do zakupu tego samochodu.
Finałowym zdaniem w negocjacjach okazało się stwierdzenie mojego Duńskiego
szefa, który powiedział mniej więcej
tak:
"
ja musiec sprzedać Peugeota, bo w moja firma jest krize i ja nie lubić jak
on tak chodzić jak traktora!"
Wywołało to wesołość nie tyko Staszka, ale jeszcze kilku jego kolegów, którzy
z nim byli.
Staszek przedrzeźniając Heinza stwierdził, że krize to nie jego sprawa, a on
też nie lubi traktora!
Wyszliśmy stamtąd jak nie pyszni, mnie się także głupio zrobiło.
Powiedziałem do Heinza: Przykro mi, że cię tak potraktowali, ale nie trzeba
było mówić, że masz jakiś kryzys
w firmie i że samochód chodzi jak traktor.
To nie była dobra reklama!
No tak, smętnie stwierdził Heinz.
Nieprzewidziana nagroda.
Po paru dniach od tego wyjazdu dostałem " na własność " wspomnianego
Peugeota 604.
Było to dla mnie wielkie wyróżnienie. Miałem do wyłącznego użytkowania najwspanialszy
samochód, jaki przychodził mi
na myśl. Oczywiście dziś może się to wydawać nieco przesadzone, ale wtedy, gdy
nasz kraj był praktycznie odcięty od
najnowszych zdobyczy techniki w tym zakresie, posiadanie takiego samochodu nobilitowało
mnie ogromnie.
Przy załatwiania jakiejkolwiek sprawy, pokazanie się z takim samochodem świadczyło
o wysokim statusie jego
posiadacza.
Niezależnie od tego jazda tym samochodem to była sama przyjemność. Mercedes właściciela,
którym także często
jeździłem i jako kierowca i jako pasażer wydawał mi się jak ciężarówka przy niesamowicie
miękkim, wygodnym
i z niezwykłym smakiem wykonanym wnętrzem Peugeota.
W środku wszystko było w barwach beżowo- brązowych. Fotele z obiciami pluszowymi
niczym najlepsze klubowe.
Szyby zabarwione także na lekko brązowo. Dach odsuwany. Bagażnik był tak wielki,
że zmieściłyby się w nim dwie
osoby. Mimo, że był to olbrzymi samochód, nawet nieco większy od Mercedesa zużywał
ok. 8 l ropy na 100 km.
Jak wsiadałem do niego po całych 8 godzinach różnych jazd z moim pryncypałem
jego mercedesem to jakbym układał
się w hamaku pod rozłożystym drzewem.
W tym czasie nabrałem przekonania, że naprawdę dobry samochód do duży
samochód z trzy litrowym silnikiem,
i zrozumiałem, dlaczego Amerykanie w latach prosperity produkowali tak zwane" krążowniki
szos".
To jest nie tylko niesamowita wygoda, ale i dożo większe bezpieczeństwo.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Peugeot 604 |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wszystko szło nad wyraz dobrze. Heinz regularnie wyjeżdżał do Danii i powróciwszy z kolejnego wyjazdu zakomunikował,
że na bardzo korzystnych warunkach może nabyć wyposażenie całej dużej szwalni, bo właśnie jakaś firma w Danii
splajtowała. Ponieważ nasza szwalnia była raczej mizerna, a popyt na wyroby był ogromny,
uznałem to za bardzo dobre posunięcie.
Niebawem jechaliśmy dużym samochodem ciężarowym do Danii.
Pierwszy raz w życiu miałem przejeżdżać granicę miedzy "obozami" samochodem. Była to oczywiście granica między
Niemiecką Republiką Ludową a Niemiecką Republiką Federalną.
Już z daleka widać było jakby dojeżdżało się na jakiś koniec świata, jakąś strefę wojenną. Olbrzymie płoty z drutów
kolczastych, zasieki, strażnice. Był to widomy znak, że zbliżaliśmy się do kresu obozu koncentracyjnego.
Wpajano nam, przez całe 45 lat, że "zachód" nasyła na nas szpiegów i planuje agresję na nasze kraje.
Po dojechaniu do samej granicy i z bliska zobaczenia konstrukcji przerażających płotów-zasieków, stojących w kilku
rzędach, można było bez trudu dostrzec, że wszystkie są na górze łukowato zakończone tak, aby nie można było się
przedostać ze strony wschodniej do zachodniej! Nie odwrotnie.
Dokładnie tak samo wykonane były zasieki okalające obozy koncentracyjne z II wojny światowej. Tam też one miały
uniemożliwić wydostanie się z obozu i łukowate wygięcia na szczycie były w kierunku wnętrza obozu.
Siedząc w samochodzie i czekając na sprawdzanie dokumentów wyobrażałem sobie jak beznadziejnie czuli się ci
nieszczęśnicy, którzy do takich obozów byli przywiezieni. Tu było tak samo. Wystarczyło, że coś nie spodobałoby się
celnikowi z NRD lub wojskowej ochronie granicy i nic, ale to zupełnie nic nie można by zrobić, aby się z tego obozu
wydostać!
Dodatkowo widocznie były, na wysokich konstrukcjach, w budkach, siedzący tam wojskowi i wystające lufy karabinów
maszynowych. Stres był ogromny. Czułem się jak zaszczuty uciekinier, a Heinz napominał:
Nie robić nerwowa ruch, ty nie widzieć, oni stale patrzeć!
Nic nie mieliśmy, a Heinz, władający biegle językiem niemieckim załatwiał wszystko i po sporym oczekiwaniu i po
dokładnym sprawdzeniu każdego zakamarku samochodu mogliśmy powolutku przejechać pod podniesionymi
olbrzymami szlabanami, na co najmniej 100 metrowej szerokości pas ziemi rozdzielającej oba " obozy" .
Wjechaliśmy na teren innego świata. Jakby było tu inne powietrze, inne kolory, inne podejście do nadjeżdżających
podróżnych. Tak, teraz byliśmy jak podróżni, chociaż też uważnie nas oglądano, ale już bez takiego zacięcia
stresującego.
A może to mnie się tylko tak zdawało?
Mój szef też był wyraźnie odprężony. Zaraz poszedł kupić coca-colę i ruszyliśmy szeroką, gładką jak stół autostradą.
---------------------
Pięć dni później byliśmy znowu na tej samej granicy z pełnym samochodem wyposażenia szwalni.
Zanim jednak wjechaliśmy na stanowiska odpraw celnych, za poradą Heinza kupiliśmy kilka, byle jakich "pornosów".
Na moje pytające spojrzenie szef polecił mi abym schował je w samochodzie tak, aby wyglądało, że są dobrze ukryte,
ale żeby celnicy z NRD je jednak znaleźli!
Już się domyślałem, o co chodzi!
Odprawa pierwsza, to formalność. Teraz znowu wjechaliśmy na teren "niczyj" i już mnie ścisnęło na widok tych
cholernych wieżyczek strażniczych z wystającymi lufami. Teraz zauważyłem także wojskowych z psami.
Wjechaliśmy powolutku, jakby na palcach. Zaraz rzucili się na nasz samochód jak wygłodniałe wilki.
Wszystko otworzyć! Broni nie ma? Czegoś tam jeszcze nie ma? Pornografii nie ma?
Patrzę na Heinza. Zaprzecza. Ja udaję, że nie słyszę.
Celnik bez wahania zagląda tam gdzie schowane są kupione wcześniej pornosy. Wyszarpuje je....
I zaraz będzie draka, myślę gorączkowo.
Ależ nie! Zabiera je, coś głośno złorzecząc po niemiecku, woła tego drugiego, co sprawdzał zawartość skrzyni
ładunkowej i.... odchodzą do swego biura mówiąc do szefa abyśmy jechali!
Milcząco wsiadamy do samochodu i jak już oddalamy się od granicy Heinz mówi:
I co, ty juś wiedzieć, co ja chcieć robić pornosem?
Oni jak to dostać to przestać dalej kontrol!
Tanio! Co nie?!
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Wynajęliśmy większe pomieszczenia na produkcję konfekcji. Teraz wreszcie zaczęło to przypominać produkcje
profesjonalną. Materiały właściciel przywoził z NRF. Wzory były z różnych pracowni niemieckich i duńskich. Produkowana
była tak zwana konfekcja lekka, która miała zapewniony szybki zbyt.
To już była mała fabryczka konfekcji z dość sporą załogą.
Heinz potrafił do tego wszystkiego wprowadzić dobrą atmosferę. Miało to bardzo dobry wpływ na wyniki pracy. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Prawie cała załoga firmy. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Pracownicy stolarni. Na samym dole zdjęcia, w środku, Robert, który
był także pracownikiem firmy. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Produkcja różnych elementów palet drewnianych także szybko rosła.
Nieco kłopotu było z nietypową produkcją mat gumowych. Jako surowca
używaliśmy zużytych opon samochodowych. |
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
Widziałem, że właściciel był zadowolony z pracy przedsiębiorstwa, ja czułem, że właściwie wypełniałem zwoje obowiązki.
Jurek, pełnomocnik Heinza, nieco małomówny, jakby trochę nie w centrum wydarzeń, ale nie utyskujący na taka
sytuację.
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|
|