Atmosfera zastraszania i rygorów stanu wojennego była trudna do zniesienia.
Codziennie w gazetach i radio podawane
były wiadomości, które miały powodować zastraszanie i respekt przed władzą. Dziesiątki rozpraw sadowych w trybie
doraźnym, od których nie było odwołania.
Były absurdalnie surowe!
Przykład z prasy codziennej:
" Sąd wojewódzki..... skazał R.....B...... (podane były pełne dane) na karę 3 lat i 6 miesięcy pozbawienia wolności oraz
pozbawienie praw publicznych na okres lat 3 za publiczne nawoływanie do przestępstw poprzez wywieszanie na terenie
Fabryki Mebli w M....... notatki o treści:
Śmierć czerwonym.(art.280, paragraf 2 Kk.)" !!!
W takiej to atmosferze, pewnego wiosennego dnia 1982 roku, kiedy to jeszcze bardzo surowo przestrzegano wszelkich
ograniczeń obywatelskich, w tym godziny milicyjnej (22.oo) pracowaliśmy z Elą na swojej budowie domu do wieczora
i zanim opamiętaliśmy się była już 21,30. Byliśmy bez samochodu (oszczędzaliśmy benzynę przydziałową), a do
najbliższego przystanku autobusowego było ok. 1,5 kilometra. Wpadliśmy w panikę. Biegiem do przystanku.
Czas nieubłaganie uciekał. Zadyszka była coraz większa. Ostatni autobus odjeżdżał tusz przed 22 i jechał do zajezdni.
Nic to, byle tylko zdążyć przed jego odjazdem! Tracąc nadzieję i siły jednak dobiegliśmy jak autobus już ruszał.
Dostrzegł nas jednak kierowca, zatrzymał się i za chwilę nie mogąc złapać tchu jechaliśmy do centrum Olsztyna.
Po paru minutach, jak mogłem już w miarę równo oddychać pytam kierowcę którędy jedzie do zajezdni, bo my chcemy
dostać się do domu. Okazało się, że będzie musiał nas gdzieś wysadzić i ryzykując napotkanie patrolu ZOMO spory
kawałek przejść. Jęknęliśmy oboje, a kierowca spojrzawszy na nas powiedział:
No tak, może się tak zdarzyć, że zamiast do domu traficie do kicia! Ale jest na to rada!
Podwiozę was do samego domu!
I w ten sposób, jedyny raz w moim życiu, wielki czerwony autobus komunikacji miejskiej zamienił się w taksówkę do
naszej dyspozycji i to w czasie, kiedy kierowca podlegał zaostrzonemu rygorowi stanu wojennego, bo firma była
zmilitaryzowana! Normalni ludzie, którzy chcieli jako tako żyć w tym zwariowanym i ponurym czasie mieli jeden wielki atut: comiesięczne
kartki przydziałowe na alkohol!!!
Był to znakomity atut do wszelkiego rodzaju przetargów. Wtedy to dopiero można było
dostrzec jak dzieli się nasze społeczeństwo: na tych, dla których wódka jest artykułem pierwszej potrzeby i na
pozostałych! Za odstąpienie takiej kartki można było dostać wszystko w bardzo dobrym przeliczniku. Kartka na wódkę
stała się jakby dodatkową walutą. Jednak przydziały alkoholu kartkowego oraz dodatkowe zakupy kartek wielu
uzależnionym nie wystarczały i jak grzyby po deszczu powstawały pokątne bimbrownie, mimo, że kary za to były
drakońskie. Najśmieszniejsze było jednak to, że wszyscy wiedzieli gdzie można o każdej porze doby dostać taki alkohol i
nic się nie działo! Można było przypuszczać, że tak zwana lokalna władza też się w tych punktach zaopatruje!
Wszystkie prawa obywatelskie były zawieszone, zniewolenie niezwykle dokuczliwe, ale życie rodzinne i towarzyskie, choć
w niewielkich gronach (większa ilość zgromadzonych ludzi mogła być uznana za nielegalne wrogie zgromadzenie)
kwitło.
Robert najwyraźniej znalazł sobie dziewczynę o imieniu Beata. Była to jego koleżanka z klasy, która przychodziła do nas
do mieszkania " pomagać mu w nauce".
Niepokojące było to, że coraz częściej przebywał w towarzystwie kolegów
z dzielnicy , którzy nie budzili naszego zaufania, a szkoła była na dalszym planie. Coraz częstsze przychodzenie
wspomnianej dziewczyny trochę odciągało go od tego towarzystwa, ale też mogło prowadzić do małżeństwa. Należało
się do takiej ewentualności przygotować, a tu jak na razie mieszkaliśmy w malutkim mieszkaniu i sami nie byliśmy
małżeństwem. Trzeba było się na taką ewentualność jak najszybciej przygotować.
Z tego rozumowania wynikał plan
działania: dokończyć budowę domu i... zawrzeć związek małżeński, bo rozumowaliśmy tak: normalna rodzina to
podstawa wszystkiego. Jeżeli doszłoby do tego, że Robert z Beatą zechcą zawrzeć związek małżeński to zwłaszcza
Beata powinna wejść do normalnej rodziny.
Tak wiec plan trzeba było wprowadzić w życie! Ja miałem także w pamięci złożoną przysięgę umierającej Mamie Eli.
Decyzja zapadła.
Zawrzemy związek małżeński. Nie przypuszczaliśmy jednak, że ta uroczystość jest zaraźliwa i to w
najbliższym czasie będzie jeszcze dwukrotnie powtórzona !!!
Więc były trzy śluby !
Co mogło być dalej ?
Tak, więc 10 września 1982 roku w Olsztynie zawarłem trzeci związek małżeński.
Mogłoby się wydawać, że było to już pewnie rutynowe podpisanie takiego kontraktu,
przecież trzeci raz to już powszedniość.
Nic podobnego!
Wszystko wydawało mi się bardzo uroczyste i jakby niepowtarzalne.
Nawet przemówienie udzielającej ślubu urzędniczki jakby
specjalnie do nas skierowane i trafiające w serce.
Widziałem także, że i Ela była wzruszana.
Później było miłe, domowe przyjęcie.
|