Życiorys. Strona 72
Kolejny tydzień ciężkiej pracy w Wyszkowie właśnie ukończyłem i w sobotę wieczorem, z ulgą zjawiłem
się w mieszkaniu u Eli w Olsztynie. Przy kolacji, na którą czekałem przez cały tydzień
z pewną nostalgią opowieściom o tym jak przebiegł ten czas dla nas obojga nie było końca.
Nie pamiętam żeby ta właśnie kolacja różniła się od takich poprzednich,
chociaż w Polsce wrzało. Ledwie przed dwoma tygodniami specjalne jednostki Milicji Obywatelskiej
szturmem wdarły się do wyższej Szkoły Oficerskiej Pożarnictwa Oficerskiej w Warszawie, która odmówiła
posłuszeństwa władzom, a następnego dnia w Radomiu zebrani czołowi działacze Związku Zawodowego
Solidarność mając jakieś przecieki o planowanym ataku władz na związek uchwaliła, że odpowie
natychmiast strajkiem generalnym, które to stanowisko zostało właśnie w sobotę, 12 grudnia
potwierdzone przez Komisję Krajową Solidarności . W Olsztynie było spokojnie, my we troje Ela,
Robert i ja, zajęci swoimi sprawami nie myśleliśmy o tych sprawach w tą sobotę.
Następnego dnia rano,
13 grudnia 1981 roku,
włączyłem zaraz po przebudzeniu się telewizor ciekawy porannego dziennika, jako że nie
oglądałem ekranu TV przez cały poprzedni tydzień
i......Zdębiałem!
Na ekranie pojawia się znany spiker w mundurze wojskowym i grobowym głosem,
z lekko lśniącym czołem, jakby spoconym, zapowiada wystąpienie Generała Jaruzelskiego.
Patrzę jakby zahipnotyzowany i własnym uszom nie wierzę: jestem świadkiem ogłoszenia
stanu wojennego w Polsce!
To tak jakby nagle ktoś na Polskę najechał! Nie bardzo wiem, kto?! Budzę Elę! Mówię do Niej:
coś niesamowitego się dzieje! Sama zobacz! Ogłosili wojnę!
Zaraz padły mgliste wyjaśnienia: albo Solidarność zniszczy Polskę, albo Jaruzelski ją ocali!
Oczywiście Jaruzelski będzie szybszy i ocali Polskę przed zagładą ze strony Solidarności!
Ale to nie żarty:
telefony wyłączone, wprowadzona godzina milicyjna, nie można nigdzie wyjechać, zmilitaryzowane
wszystkie ważniejsze firmy i instytucje, wszędzie mają być komisarze wojskowi! Wyglądamy przez
okno: na ulicy nie ma żywego ducha! Zawsze o tej porze, w niedzielę szło mnóstwo osób do
pobliskiego kościoła. Chcę dzwonić do Mamy telefon jak trup! Odkładam słuchawkę jakby mnie
szczypała! Patrzymy na siebie z niedowierzaniem, co teraz będzie?
Wtedy przypominam sobie, co powiedział do mnie w Mrągowie Mieczysław Rakowski:
Dyrektorze, trzeba jeszcze trochę przetrzymać, niebawem wszystko uspokoimy!
No taak! Oni od dawna mieli to w planie! To nie prawda, że teraz, kiedy Solidarność miała niby zniszczyć Polskę
trzeba było nagle Ją ratować!
To był tylko pretekst! Na to tylko czekano! Teraz dopiero zrozumiałem tamte słowa!
______
Nie mogliśmy się także skontaktować z siostrą i szwagrem Eli. Wiedzieliśmy, że ich syn Grzesiek, który od
połowy roku był w wojsku po skończonych studiach wyższych, właśnie przed paroma dniami przyjechał do
swoich Rodziców w odwiedziny. Nie wiedzieliśmy czy był to całkiem legalny pobyt, czy tylko wykorzystanie
tak zwanych dobrych układów. Gdyby tak było i teraz wyszłoby to na jaw groziłoby mu wiezienie. Tym
bardziej było to niepokojące, że był wcielony do jednostki stacjonującej pod Gdańskiem, gdzie robotnicy
stoczniowi postanowili się przeciwstawić zakusom władzy na ich niezależność.
Znacznie później się okazało, że ostrzeżony przez kogoś z dalszej rodziny, w niedziels zdołał
dojechać do swojej jednostki, gdzie był mechanikiem (a miał lcencję pilota) jednego z ważniejszych (funkcynie)
śmigłowców szturmowych. Była tam cała kompania takich jak on, po wyższych studiach, przechodzących
przeszkolenie wojskowe, ale wysoko kwalifikowanych. Wydawałoby się, że ponieważ byli w wojsku już od pół
roku i spełniali bardzo ważne funkcje w jednostce, będą uczestniczyć w operacjach stanu wojennego, jaki
ogłoszono. Nic podobnego! Uznano ich za niepewnych , pozbawiono mundurów i broni! I to było jego
szczęście! Zlecano nic nie znaczące prace. Nawet, jak pewnego dnia wyznaczono go do dowodzenia trzy
osobową ochroną jednego z budynków poza koszarami, to dwaj towarzyszący mu żołnierze otrzymali broń
ostrą, a on, pas z kaburą, ale wewnątrz pustą! Uprzytomniłem sobie, słuchając tego, co opowiadał Grześ,
jak to było pewnego dnia w Łodzi, kiedy to zamknięto mnie z wieloma innymi w jakiejś sali, na cały dzień,
bo dla władzy wtedy, mimo podpisania deklaracji lojalności byliśmy niepewni ! Takie sobie zadałem pytanie:
to, na kim opierała się ta wielka władza tego ustroju i reżimu? Kto był gotów podać się wszelkim rozkazom
takiego Jaruzelskiego i jemu podobnym? Odpowiedz wydawała się dość prosta! Zaślepionym i
zastraszonym cymbałom i uwikłanym przez czerpanie korzyści z władzy, wszelkiej maści " kapralom" tego
społeczeństwa!" Kapralom", czyli ludziom, którzy prawem kaduka uzurpowali sobie prawa do stawania się
ponad pozostały motłoch . O losie Grzesia dowiedzieliśmy się dopiero po jakimś czasie, kiedy to
niepewność o jego los dobijała jego bliskich, bo łączności nie było dość długo. Uspokajające wieści
przyszły dzięki temu, że brat szwagra Grzesia pracował w wojsku w tym czasie w Olsztynie i to on
korzystając z dobrych układów w jednostce, poprzez linie telefoniczne wojskowe zdołał nawiązać kontakt
z Nim.
Cała ta sytuacja stanu wojennego powodowała ogromny stres. Od razu zacząłem się martwić o moją pracę
w Wyszkowie. Jak tam mam dojechać za tydzień? Był surowy zakaz opuszczania swojego stałego miejsca
zamieszkania. Nawet nie mogłem porozmawiać o tym z kimkolwiek w firmie. Po paru dniach można było
próbować łączyć się telefonicznie, ale mijało wiele minut zanim zgłaszał się sygnał w słuchawce i
beznamiętny głos: Uwaga, rozmowa jest kontrolowana. Wielokrotnie bywało tak, że rozmowa była
przerywana i trzeba było cierpliwie ponawiać całą procedurę.
Ze sklepowych półek znikło prawie wszystko co nadawało się do czegokolwiek. Były takie sklepy
spożywcze, gdzie stały tylko flaszki z octem, czy jakieś konserwowe ogórki.
Wszyscy dostali kartki żywnościowe, na buty (raz do roku), wódkę, cukier, mięso czy wędliny. Mimo tego,
że racje były symboliczne i tak wszystkiego brakowało. Szczególnie przed sklepami z mięsem ustawiały się
kolejki już wieczorem, z nadzieją, że może płowa ze stojących, następnego dnia przed południem dostanie
cos do wrzucenia do garnka ! Stojący w kolejkach ludzie zmieniani byli przez członków swoich rodzin lub
sąsiadów. Stojąca kolejka cały czas żyła własnym niepowtarzalnym życiem . Awanturom i złorzeczeniom nie
było końca. Jeżeli okazywało się, że z jakiegoś powodu transport z towarem został przesunięty na następny
dzień, tworzyły się kolejkowe komisje , które na kartkach spisywały stojące osoby i przydzielały im
odpowiednie numery kolejkowe. Zamykano sklep i następnego dnia, kolejka, zgodnie z zapisami ustawiała
się od nowa. Znowu dochodziło do awantur, bo kogoś nie było, bo ktoś chciał na czyjeś miejsce stanąć, bo
ktoś kogoś o coś podejrzewał, a ktoś inny przyniósł informacje, że jedna pani jest zapisana w kilku
kolejkach o zgrozo! Benzyna oczywiście także była na kartki. Tu sprawa dla mnie była bardzo dobra,
ponieważ co prawda mój Fiat 125 dużo palił, ale miałem jeszcze ciężarowego Żuka, a Mama po Ojcu Fiata
126P, czyli Malucha. Jak się wszystkie talony razem zebrało to benzyny starczało na wszystkie jazdy
zwłaszcza, że można było jeździć Maluchem, który palił bardzo mało. Żeby jednak wyjechać poza teren
Olsztyna trzeba było otrzymać z odpowiedniego urzędu w Ratuszu przepustkę. Stojąc tam w niemniejszych
kolejkach niż po mięso można było się mimochodem dowiedzieć od towarzyszy niedoli ile różnych
problemów mieli z tego powodu współobywatele. Istna wieża Babel! To ktoś został 12 grudnia, bo mu
pociąg uciekł , albo w ogóle nie odjechał i teraz nie może, temu gdzieś ciocia choruje i musi odwiedzić,
żona do pracy nie może dojechać ( to niech żona przyjdzie I), ktoś w odwiedziny przyjechał i nie może do
domu dotrzeć...........
Ja chciałem do pracy! Prywatna firma? Tak? To poczekają! Przyjść w przyszłym
tygodniu! I Koniec!
Ustaliłem ze Staszkiem, że będę ewentualnie odrabiał później, a tymczasem, jak się trochę unormuje,
poszukam w okolicy Olsztyna dostawcy desek na palety do stolarni Master s-u. Tak, więc w pierwszych
dniach stycznia wybrałem się na poszukiwanie owych desek zaopatrzony w odpowiednią przepustkę.
Pojechałem oczywiście Maluchem. Do bagażnika włożyłem kanister z benzyną jako żelazną rezerwą.
Zaraz po wyjechaniu z Olsztyna, natknąłem się na szlaban w poprzek drogi. Jakieś wojskowe samochody,
żołnierze grzejący się przy rozpalonych do czerwoności koksownikach . Na samej drodze, przy zamkniętym
szlabanie było tylko dwóch. Obaj z automatami. Jeden z pewnej odległości stał z lekko uniesionym
śmiercionośnym narzędziem, a drugi podszedł do mojego samochodu: Przepustka i dowód! Warknął.
Podałem. Obejrzał ze wszystkich stron i wyglądało na to, że chyba chciał ją także obedrzeć do góry nogami,
a może mi się tylko zdawało? Po chwili zadecydował: może być! Otworzyć bagażnik!
Pociągnąłem za klameczkę dla zluzowania zamka bagażnika, a on w tym czasie poszedł do tyłu samochodu
i wrzeszczy: bagażnik otworzyć! Mówię: przecież otworzyłem! A on znowu: bagażnik! Wtedy ten drugi, co
stał z daleka z mierzonym do mnie automatem krzyczy do tego, co stał z tyłu malucha: K.......a, Józek,
bagażnik jest z przodu! Wtedy ten kontrolujący zaklął jeszcze gorzej i podszedł do przody samochodu,
gdzie istotnie był bagażnik, ale zaczął szarpać za jego przednią krawędź gdzie były zawiasy klnąc przy tym
niemiłosiernie! Ponieważ nie dało się tak go podnieść oczywiście I znowu do mnie: Mówiłem, ku....a !,
bagażnik otworzyć! Wreszcie, nic nie wskórawszy kazał mi wysiąść i otworzyć.
W bagażniku miałem kanister z zapasową benzyną. Wtedy on, pewnie, aby pokazać, że mimo wszystko tu
rządzi stwierdził, że zabierze ten kanister, bo jest on nietypowy! Jaki nietypowy? Zdziwiłem się
niepomiernie, przecież to ruski, dodałem. Jaki ruski?, Zapytał. Produkcji ruskiej, wyjaśniłem i pokazałem
wytłoczone na nim litery GOST pisane alfabetem rosyjskim i numer.
Waldek, ten karninister to jakiś ruski!? Eeee ! Powiedział Waldek i machnął lekceważąco ręką.
Zostaw....!. W cholerę !!
Pojechałem dalej w poszukiwaniu desek, ale nie mogłem opędzić się od myśli: jak to się stało,
że ten Józek nigdy chyba nie widział Malucha!
Przecież takie samochody w Polsce były wszędzie, na wsiach także!
Nie było wiadomo czy głos, który słychać w słuchawce i który często przerywając rozmowę się odzywał
jest nagrany czy jest to żywa osoba. Pewien znajomy lekarz dentysta o dość niewyparzonym języku
opowiadał, że któregoś dnia jak mu damski głos po raz któryś z rzędu wtrącił się do rozmowy
telefonicznej słowami rozmowa jest kontrolowana wrzasnął do słuchawki: ty ku.....o! i wtedy usłyszał:
Ty chamie !!
Chyba w połowie styczna 1982 roku wreszcie w miarę normalnie mogłem dojechać do pracy, ale
poradzono mi abym jechał najpierw do Warszawy a stamtąd dopiero do Wyszkowa, ponieważ na głównych
drogach posterunki wojskowe były bardziej "światłe" . Jazda dodatkowo wydłużała się o dalsze półtorej
godziny. Jednak praca w stolarni byłą na pół gwizdka. Brakowało surowca, bo wszędzie pracowano raczej
pozornie. Nie chciano także rozmawiać z przedstawicielami firm prywatnych, bo panowało przekonanie, że
lada chwila wyjdzie dekret o ich całkowitej likwidacji. Staszek nie bardzo wierzył w to, że nie można kupić
surowca na palety i sam postanowił to sprawdzić. Wybraliśmy się w towarzystwie jeszcze jednego z jego
dyrektorów, jego wspaniałym, wielkim, czarnym BMW, na objazd województwa olsztyńskiego. Sprawdziło
się to, przed czym mnie przestrzegano, aby nie jechać bocznymi drogami. Na jednym z takich
posterunków, gdzie wojskowi strażnicy wykazali się podobną bystrością jak przy kontroli mojego Malucha,
zatrzymali nasze rzucające się w oczy BMW i potraktowali nas troje jak mafiosów. Wszystkie przepustki im
się nagle wydały podejrzane. Jeden z żołnierzy trzymał nas przez cały czas na muszce, inni pilnowali
abyśmy nie wyszli z samochodu, a jeszcze inni mieli się kontaktować z jakąś centralą wojskową, która
miała wszystko sprawdzić. Staliśmy tak na mrozie chyba ze trzy godziny z cały czas z pracującym silnikiem
i nagrzewnicą. Zaczęliśmy się obawiać, że niechybnie zabraknie benzyny zanim wojskowi coś konkretnego
ustalą. Staszek najpierw był jak zwykle bardzo pewny siebie i drwiący z wojskowych, ale w miarę upływu
czasu pokorniał. W końcu jednak, gdzieś tam, trudno było dociec gdzie, postanowiono uznać, że możemy
jechać dalej. Po odwiedzeniu kilku potencjalnych dostawców dowiedzieliśmy się, że jeżeli będzie wyłożona
gotówka na stół to może nawet dojść do tego, że i surowiec się znajdzie! Ponieważ tak dużej sumy Staszek
przy sobie nie miał, cała eskapada skończyła się dla obu panów w olsztyńskim Novotelu wielkim
pijaństwem i cielesnymi rozkoszami z przygodnie poznanymi paniami, o czym dowiedziałem się następnego
dnia w detalach.
Z produkcją palet były coraz to inne kłopoty (na jakiś czas wstrzymano eksport), ale firmę ratowało to,
że miała zapas materiałów na produkcję spodni męskich. Braki na rynku były ogromne i szedł w zasadzie
każdy towar. Stawałem się wtedy często komiwojażerem, niestety w czasie wolnym, kiedy to
powinienem zajmować się budowaniem domu.
Pojechałem dalej w poszukiwaniu desek, ale nie mogłem opędzić od myśli: jak to się stało, że ten Józek
nigdy chyba nie widział Malucha!
Przecież takie samochody w Polsce były wszędzie, na wsiach także !