Rozpoczęły się dla nas obojga z Elą bardzo pracowite miesiące,
a jak się później okazało i lata. Praca zawodowa była oczywiście najważniejsza. Zarabiałem całkiem znośnie jak na tamte czasy, a mając jeszcze otwarte konto kredytowe, można było gromadzić potrzebne materiały budowlane i płacić murarzowi. Codziennie po pracy zawodowej udawaliśmy się na naszą budowę i albo pomagaliśmy murarzowi, albo przywoziłem jakieś potrzebne materiały. Po pewnym czasie wyrobiłem sobie odpowiednie ścieżki do źródeł materiałów budowlanych, ale ciągle największym problemem było stałe ich dowożenie. Trudno było o odpowiedni transport, bo przedsiębiorstwa transportowe były państwowe i dysponowały tylko bardzo dużymi samochodami. Taksówki bagażowe były bardzo drogie. Często było tak, że trzeba było przerwać prace budowlane, bo na czas nie było nawet drobnych materiałów. Mam w swoich notatkach z budowy, o których wspomniałem poprzednio takie wpisy: pożyczyłem od sąsiada ..... jedną płytę styropianu, lub jeden worek cementu. Wyraźnie muszę tu podkreślić, że notowałem to po to, bo ta jedna płyta styropianu na przykład, była w tamtych czasach tak cenna, że bezwzględnie należało ją oddać! Dziś, jak w czasie budowy wiatr porwie taką płytę to nikt za nią nawet się nie obejrzy, chyba, że jest dobrze wychowany i nie chce zaśmiecać terenu sąsiadowi! Ale wracając do transportu: podjąłem jak na tamte czasy dość heroiczną decyzję: za część funduszy przeznaczonych na budowę kupiłem używany mały ciężarowy samochód Żuka . Jak się później okazało, był to strzał w dziesiątkę . Pozwoliło mi to bardzo sprawnie dowozić odpowiednie materiały. Dlaczego piszę, że to była decyzja dość heroiczna? Samochód ciężarowy, bez większego problemu mógł mieć ten, kto miał przedsiębiorstwo lub był taksówkarzem. Zwykły człowiek był od razu podejrzany o to jest samochód dla nielegalnego zarobkowania. Po wielu tłumaczeniach, że jest on niezbędny w mojej sytuacji, aby budowa domu posuwała się do przodu, wreszcie pozwolenie otrzymałem, ale musiałem napisać na obu drzwiach kabiny: Do użytku własnego . Taki napis i tak działał na każdego milicjanta jak płachta na byka. Kontrole były nader częste, w czasie, których musiałem wykazać się odpowiednimi kwitami, na których musiało być wszystko napisane: pochodzenie materiału, miejsce dowozu i kto wiezie. Jednak mimo tego było to ogromne ułatwienie. Mogłem teraz, bez specjalnego wcześniejszego uzgodnienia (wpisywania się w długą kolejkę) jechać do najbliższej cegielni (jednak było to prawie 40 kilometrów) i tam po uzgodnieniu z dyspozytorem, z bardzo ważnymi i nadętymi urzędnikami, pozbierać z otaczającego placu porozrzucane cegły i je kupić oczywiście po normalnej cenie. Cegły te były tak dobrej jakości, że często się zdarzało, że jak chwyciło się za jeden koniec, to odpadała druga połowa! Ponieważ w czasie budowy potrzebne były też kawałki to i takie się zabierało, oczywiście jako pełnowartościowe (finansowo!). Budowa postępowała dość szybko do góry. Specjalnym wydarzeniem było zawsze wylewanie stropów . Zgodnie z dokumentacją, poszczególne stropy musiały stanowić jakby monolit. Po wykonaniu ich jakby szkieletu (zbrojenia), trzeba było jednym ciągiem wykonać go z płynnego betonu w całości. Było to olbrzymiej wagi wydarzenie rodzinne. Brało w tym udział przeważnie 7 do 10 osób. Zawsze w niedzielę. W sobotę
gromadziło się odpowiedni do tego celu ednym z momentów w czasie początku budowy, jakie zapamiętałem, było budowanie
przeze mnie dużej komórki na |
||