Obrazek

Do tej pory moje życie właściwie przebiegało tak jak sam tego chciałem. Pewnie, że, na przykład to, że Asia nie wróciła
  do mnie z wyjazdu do Paryża to nie było po mojej myśli, ale tak naprawdę przecież jak wyjeżdżała to brałem to pod 
uwagę i w zasadzie nawet takie zdarzenie w moim życiu, jak późniejszy z tego powodu rozwód, był, dlatego, że ja tak 
chciałem. Tak to przynajmniej przyjmowałem.
Jedno jest pewne: nie działo się nic takiego, co byłoby nie do przewidzenia lub wręcz nie było sterowanie przeze 
mnie. Może jest to trochę złudne twierdzenie, ale takie jest moje odczucie.
Jednak to, co dotychczas mnie omijało w końcu musiało się zdarzyć. Właśnie rok 1977 był dla mnie rokiem 
niesamowitych zdarzeń, takich, że dziś myślę, że to chyba nieprawdopodobne, aby następowały tak szybko po sobie. 
Ale po kolei:
Powrócę na chwilę jeszcze do połowy roku 1976. Ojciec postanowił, że nie będzie dłużej pracował na uczelni, bo chce 
trochę wreszcie żyć bez stresów i bez ograniczeń. Postanowił odpocząć. 

Poniżej: ostatnie oficjalne zdjęcie (1976 rok) z archiwów Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego,
  na którym jest mój Ojciec. ( W drugim rzędzie za prezydialnym stołem, zaznaczony czerwoną strzałką)

Obrazek

Otrzymał całkiem znośną emeryturę i bardzo się z tego cieszył. Właśnie obchodził swoje 70-te urodziny, ale tak 
naprawdę to można było przypuszczać, że ma może najwyżej 60 lat. Zabrał się bardzo energicznie do 
porządkowania swoich, nagromadzonych w niesamowitych ilościach różnych dokumentów, notatek, brudnopisów, 
opracowań naukowych, wydawnictw itp. To, co przestało dla niego się już liczyć przeznaczał na makulaturę, a co 
miało pozostać   dla potomnych  wiązał w paczki i starannie układał. Nie raz dowcipkowałem z tego powodu, że 
przecież będzie miał dużo czasu i nie wiem, dlaczego tak bardzo jest tym zajęty. Jednak on jakby spieszył się 
bardzo z tymi porządkami.
Co parę tygodni wyjeżdżał do Warszawy, gdzie miał mieszkanie, i tam chodził na wszystkie możliwe 
przedstawienia teatralne, o których później opowiadał i pokazywał nam z nich prospekty reklamowe.
 Mama, młodsza od ojca o rok, ani myślała o jakimś spowolnieniu tempa pracy na uczelni nie mówiąc już o pójściu 
na emeryturę.
 Tak toczyło się życie moich rodziców.
 Ja już prawie na stałe przeniosłem się do małego mieszkanka Eli. 
Tak, zwyczajnie, rozpoczął się 1977 rok.
Pod koniec lutego, całkiem niespodziewanie do Olsztyna przyjechała Mama Eli.
Na stałe mieszkała sama w Kutnie. Poczuła się bardzo źle, a ponieważ obie jej córki mieszkały w Olsztynie, chciała 
znaleźć się pod ich opieką. Druga córka, Helena z mężem i dwojgiem dzieci, mieszkała w swoim domku 
jednorodzinnym. (Strasznie im zazdrościłem tego domu).
 Mamę Eli poznałem już  wcześniej z okazji jej poprzedniej wizyty w Olsztynie i wtedy zostałem jak gdyby w pełni 
akceptowany przez nią jako towarzysz życia Eli. 
 Zaraz energicznie zajęliśmy się Mamą Eli i już z wstępnych badań wynikało, że zanosi się na mechaniczną 
żółtaczkę.
Dostała odpowiednie leki, ale one nie poprawiały jej stanu zdrowia. Zapadła decyzja leczenia szpitalnego. Na to 
jednak nie chciała się zgodzić. Upłynęło jeszcze kilka bezcennych, jak się okazało później, dni. Stan jej zdrowia 
gwałtownie się pogarszał. Zrobiła się przeraźliwie żółta. Wtedy już nie protestowała odnośnie leczenia szpitalnego. 
Cała rodzinę opanowało przerażenie, że to się może skończyć katastrofą. Po trzech albo czterech dniach, przy 
kolejnej naszej wizycie w szpitalu nie zastajemy Jej na jego terenie. Po awanturze dowiadujemy się, że stan zdrowia 
uległ znacznemu pogorszeniu i została bez wiedzy rodziny przeniesiona pospiesznie do innego szpitala i tam ma 
być szybko operowana. Pojechaliśmy tam natychmiast. Była właśnie operowana. Sytuacja stawała się 
dramatyczna. Po paru godzinach, po operacji, mogliśmy z nią rozmawiać, ale widać było po niej, że operacja była 
chyba spóźniona. Była niezwykle słaba i strasznie zmieniona na twarzy. Wierzyła jednak, że wyjdzie może z tej 
opresji. My jednak nie byliśmy tego zdania, choć nic nie mówiliśmy.
 Wtedy to właśnie zostaję na chwilę sam na sam z 
Nią, a Ona słabym głosem pyta  mnie, czy poważnie 
traktuję moją znajomość z Elą.  Po moim 
zapewnieniu, że tak właśnie jest, Mama Eli spytała 
mnie czy zamierzam się ożenić z Elą.
 Także opowiedziałem twierdząco.
 Wtedy znowu spytała: czy mogę jej to przyrzec?

 Tak! Powiedziałem. Przyrzekam!

 I wtedy pomyślałem z przerażeniem, że oto mam 
przed sobą człowieka, który już wie, że umiera! 


 Następnego dnia już Mama Eli nie żyła.

 Miała 69 lat.
Obrazek
Anna,  Mama  Eli
Pamiętam, jak stałem nad otwartym grobem i patrząc w dół, gdzie spoczywała trumna, trzymając mocno 
Elę, mówiłem jakby do żywej Mamy Eli: bądź spokojna, ja wypełnię swoje przyrzeczenie!
Mija wiele dni, kiedy to z trudem, staraliśmy się wszyscy, wrócić po tym tragicznym zdarzeniu, do jakiejś równowagi 
ducha.
Tak mija kilka tygodni.
 Pod koniec marca, mój Ojciec, zakomunikował rodzinie, że wreszcie uporał się z  porządkowaniem  jakby swojego 
życia i jest już  wolnym człowiekiem . Niebawem wyjechał jak zwykle do Warszawy.
Minęło kilka dni.
Wczesnym rankiem marcowego dnia telefon z Warszawy, a w słuchawce zmieniony głos mojego Ojca: przyjedź 
natychmiast po mnie, coś stało mi się w głowie, straszny ból, słabo mi się zrobiło, siostra Marysia czuwa nade 
mną! (w Warszawie mieszkały dwie siostry ojca).
 "Jezus Maria" !,  pomyślałem, co się dzieje? To mało było już nieszczęścia!
Natychmiast pojechałem do Warszawy. Po trzech i pół godzinie byłem w mieszkaniu ojca.
 Ojciec wyglądał na strasznie zmęczonego. Nie chciał mówić o swoim samopoczuciu i bez żadnej dyskusji prosił 
abym zaraz z nim wracał do Olsztyna.

xxxxxxxx

W Olsztynie, po wizycie w szpitalu, gdzie bez ogródek (na życzenie ojca) powiedziano mu, że jeżeli nie podda się 
zresztą bardzo ryzykownej operacji to musi za parę tygodni umrzeć! Powiedział wtedy do mnie cicho i z wielkim 
smutkiem w oczach: przecież wiedziałem, że zbliża się mój koniec życia, ale nie spodziewałem się, że " TO " 
odbędzie się w taki sposób!
       Pamiętam rozpaczliwe szukanie jakiegoś ratunku dla Ojca. Dotarliśmy w Warszawie do najlepszego specjalisty
 w tej dziedzinie (profesora i ordynatora). Pojechałem po niego w niedzielę i zaraz po badaniu odwiozłem go. Po 
drodze poprosiłem go o wyjawienie prawdy o stanie ojca. Dowiedziałem się, że dla ojca nie ma ratunku, że ma 
przed sobą może miesiąc życia. 
 Ojciec postanowił, że nie podda się żadnej operacji. Kazał nam przysięgać, że nie wywieziemy go do szpitala. 
Chcę umrzeć tu w domu   powiedział.Było coraz gorzej. Sprowadzaliśmy do domu coraz innego lekarza. Stan 
zdrowia ojca był coraz gorszy.
 Z przerażeniem widzieliśmy jak jego mózg obumierał.
Wtedy to, kiedy cała rodzina była w strasznym stresie i jakby w jakiś przeklętym kręgu niemocy, 
dyrekcja Orbisu, której podlegały Novotele, poinformowała mnie, że jestem wytypowany na krótkie 
szkolenie do Paryża. Przyjąłem to jakby pomylono nazwiska ! Przecież odmówiono mi paszportu 
nawet mimo mojej interwencji w Warszawie. Pomyślałem, że nie czas na wyjazdy. Jednak po paru 
dniach miałem się zjawić w Warszawie po odbiór paszportu tak zwanego służbowego i po 
instrukcje na wyjazd szkoleniowy! 
Istotnie, w połowie kwietnia, miałem w ręku paszport z wizą francuską i bilet lotniczy do Paryża!


Właśnie do Paryża!    Tam, gdzie była przecież Asia !      
Życiorys.  Strona 57.
CD>>>
Obrazek
(1)
HOME          Dzień dzisiejszy(fotografie)         Książka gości          Poczta           Strona poprzednia                  Strona następna