Nie wiedziałem, co miałem robić. Takiej okazji nie można było przepuścić, ale też nie chciałem w takiej chwili
opuszczać Ojca. Poradziłem się lekarza. Wyjazd był na niecałe dwa tygodnie. Ponieważ był to udar mózgu, lekarz
najpierw orzekł, że: wszystko w rękach Boga, ale, według jego doświadczenia w przeciągu najbliższych dwu tygodni
stan zdrowia ojca radykalnie nie powinien się zmienić.
Straszna to ironia losu, że właśnie w takich okolicznościach mogłem być w upragnionym Paryżu. Ten Paryż śnił mi
się po nocach. Z opowiadań rodzinnych wiem, że moja babcia Klementyna przeżywała najlepsze swoje dni właśnie
w Paryżu. Mój Tato, tuż przed wojną stawiał pierwsze kroki naukowe właśnie w Paryskiej Sorbonie i nie wiem
dokładnie, o co chodziło, ale Mama, która pozostała w Poznaniu miała do niego wielkie o coś pretensje i zawsze
strasznie wzdychała do tego Paryża. Wiedziała o nim tak dużo jakby w nim mieszkała przynajmniej kilka lat.
Teraz miałem zobaczyć ten Paryż, który zauroczył także, moją kiedyś Asię, a tu w domu prawie umierający Ojciec.
Przecież nie mogłem na ten temat rozmawiać z ojcem i dzielić się z nim obawą o jego życie.
Jakaż to przewrotność losu. Wtedy, gdy miałem po co jechać do Paryża, nie dano mi paszportu, potraktowano jak
psa na łańcuchu. Londyn z Basią także przeszedł mi koło nosa, a teraz, kiedy dni mojego Ojca były policzone, bez
żadnych starań z mojej strony miałem nawet już bilet za darmo!
Może to wszystko jednak jest poukładane jakoś ? Pewnie, że to, że zjawiłbym się w Paryżu w celu życia z Asią, nic
by pewnie nie wniosło do sprawy, a i później tak naprawdę, moja obecność w Londynie może by była jednak
kłopotliwa dla Basi ?
Wyjechałem jednak do Paryża informując Ojca, że wyjeżdżam na kilka dni w delegację nie mówiąc gdzie.
To był mój pierwszy w życiu wyjazd za " żelazną kurtynę" i także pierwszy raz miałem lecieć samolotem.
Moje miejsce było przy oknie tak, że widać było z niego skrzydło samolotu.
Start, który poprzednio obserwowałem z bijącym sercem, jak Asia odlatywała " na zawsze" do Paryża, miał być
właśnie z moim udziałem. Byłem tym podniecony. Na szczęście, wszystko przebiegało bardzo łagodnie. Samolot
oderwał się od ziemi i nabierał wysokości.
Po pewnym czasie, kiedy to już był bardzo wysoko, a pod spodem, w dziurach między obłokami, widać było
malutkie domy i na drogach, jak mróweczki jeżdżące samochody, moją uwagę zwróciło wspomniane wcześnie
skrzydło samolotu. Nigdy przedtem mi nie przyszło do głowy, że to skrzydło, choć ogromne i wydaje się
niesamowicie mocne może się wyginać !! Widziałem najwyraźniej, że od czasu do czasu wykonywało jakby lekkie
ruchy, w górę i w dół. Zaraz się urwie! Przemknęło mi przez głowę. Ale jednak nic się złego nie działo.
W pewnym momencie zauważyłem jak zaczyna się obladzać nawet dość grubą warstwą ni to lodu ni to szronu.
Strasznie mnie to zaniepokoiło, ale chyba nikogo więcej, więc pomyślałem, że to chyba normalne. Po pewnym
czasie ten " nalot" się stopił. Pozostali pasażerowie byli zajęci albo rozmowami, albo czytaniem czasopism.
No tak, pomyślałem, widocznie tylko ja jeden nerwowo reaguję na zupełnie normalne i nieważne rzeczy.
Leciało ze mną jeszcze czterech pracowników z innych Novoteli w Polsce, ale i oni nie zdradzali zaniepokojenia.
Lot wydawał się bardzo krótki i zanim się spostrzegłem, samolot, po zatoczeniu dużego łuku zaczął się zniżać ,
i z tak przechylonego zobaczyłem w oddali, jakby nieprawdziwe, wielkie, a zarazem maleńkie jakby pędzelkiem na
kolorowym płótnie namalowane miasto.
To Paryż! Tak jak we śnie. Widziałem z góry prawdziwy Paryż!
Teraz dopiero uświadomiłem sobie, że opanowuje mnie niezwykłe uczucie,
jakby niezwykłej mocy, wprost pozaziemskiej.
Oto nie widzę żadnych siedzących obok mnie innych (ludzi), jestem sam,
jak ten wielki ptak, który (sam nie wiem skąd nadleciał) jest panem
swojego losu, i właśnie z góry, (jakie to niezwykłe!) upatrzył sobie cel
swojego lądowania !
Samolot zniżał się dość gwałtownie i jakby hamował kołami po nierównym bruku, drgał i hałasował, tak jakby
powietrze, co go do tej pory gładko opływało, stało się jakieś kanciaste i twarde. Nie trwało to zbyt długo i lot jakby
się wyrównał i już było widać, że zbliża się olbrzymie lotnisko. Po chwili, jakby musnąwszy najpierw kołami o beton
zaczął się toczyć już po pasie lotniska. Emocje powoli mijały i ogarnęła mnie straszna ciekawość, jak ten Paryż
wygląda.
Później nie było już czasu na jakieś spokojne myślenie. Każdy z pasażerów stawał się jakby robotem, który
sterowany był przez jakiś niewidzialny mechanizm.
Bagaż podręczny - do wyjścia - po walizkę, która niedługo prawie pod nos przyjechała - ktoś z Paryskiego
Novotelu czeka - do wyjścia z lotniska - aha, przez zieloną bramkę (przecież nie ma pan nic do nic ze sobą do
oclenia, podpowiada przewodnik-tłumacz) - do oczekującego samochodu.
I już jechaliśmy szeroka autostradą niczym wielkim torem bobslejowy, gdzie wszyscy się
ścigają,
ale nigdzie nie widać mety.
( 2 )
Życiorys. Strona 58.
HOME Dzień dzisiejszy(fotografie) Książka gości Poczta Strona poprzednia Strona następna