Życiorys. Strona 42
W Kortowie moja praca przebiegała bez
większych zakłóceń.
Miałem zajęcia zarówno na studiach dziennych jak i na wieczorowych ( dla pracujących). Z
młodymi studentami przyjemnie się pracowało, gorzej było trochę z przeważnie w średnim wieku
lub nawet starszymi na " zaocznych" . Kilka razy straszono mnie różnymi przykrymi dla mnie
konsekwencjami, jeżeli nie poprawię negatywnego stopnia. Raz "poinformowano"
mnie, że "skrzywdziłem" właśnie osobę protegowaną przez bardzo ważną osobistość w
Olsztynie wymienioną zresztą po nazwisku z dodaniem piastowanego stanowiska.
Nie ujdzie to panu płazem!- dodano na do widzenia !
Pewien bardzo znany wtedy w Polsce i nie tylko, sportowiec, który zaliczał u mnie jakieś
ćwiczenia, któremu powinienem postawić prawie negatywny stopień, na moją cierpką
uwagę, że zwłaszcza taka znana osoba jak on powinna się przyłożyć do nauki zapytał mnie:
A co by pan zrobił na moim miejscu jakby miał pan do wyboru: sławę i pieniądze czy tytuł
magistra?
A ja na to: a co będzie jak to pierwsze się skończy?
Właśnie dlatego proszę pana o zaliczenie tych
ćwiczeń !- odrzekł .
Dwa razy do roku nasz Kierownik Zakładu (Instytutu) organizował słynne wtedy wodowania i
wyciąganie z wody swojej dość dużej żaglówki. Odbywały się one za każdym razem na innym
jeziorze przeważnie w bardzo trudno dostępnych miejscach a w związku z tym potrzeba było do
tego kilkunastu ludzi. Była to impreza w Kortowie znana. Po zwerbowaniu ochotników,
cała gromada wraz Panem Profesorem, własnymi samochodami, pojechała na dość odległe
jezioro i brnąc przez chaszcze i szuwary mozolnie, ale i w dobrych humorach wyciągała na brzeg
profesorską " krypę" .
Napracować trzeba było się całkiem nieźle zanim wreszcie umieszczona została na dużej
ciężarówce.
Finałem tego przedsięwzięcia było zaproszenie przez Profesora wszystkich do bardzo wtedy
znanej z wspaniałych dań rybnych restauracji w Olsztynku. Wybór dań regionalnych był
rzeczywiście imponujący, renoma znakomita. Profesor zachęcał do nieskrępowanej
konsumpcji. Ci co nie zasiadali za kierownicą, zgodnie z tezą, że ryba lubi pływać poprawiali
sobie dodatkowo humor trunkami.
Było bardzo sympatycznie i wesoło.
Jak wszyscy byli już syci i wrażeń i dań regionalnych, a część kolegów zaczęła już
odchodzić od stołu, Pan profesor powiedział, że niezwykle jest wdzięczny za pomoc, i że
jest to znakomita okazja do integracji współpracowników, ale prosił aby policzyć ile
osób brało udział w imprezie bo właśnie kelner przyniósł rachunek i trzeba to podzielić przez
liczbę uczestników i że pewnie nie dużo to wypadnie na jedną osobę !
No tak ! Wypadło wcale nie mało i każdy bez słowa wyszukał odpowiednią kwotę w portfelu !
Komentarze do tego wygłaszane były już w
drodze powrotnej i tylko w samochodach
uczestników imprezy.
"Oryginałów" w naszym zakładzie nie brakowało,
że wspomnę tylko jeszcze o pewnym pracowniku
technicznym bardzo postawnym i mającym dość
wygórowane mniemanie o sobie co zawsze
demonstrował, do którego po wakacjach (jak się
sam chwalił " bombowych" ) przyszło później na
adres zakładu kilka widokówek na których przed
jego nazwiskiem figurował tytuł Prof. !
Kartki te zanim trafiły do rąk adresata ktoś pocztą
pantoflową puścił po całym zakładzie.
Śmiechom i komentarzom nie było końca, a od
tego czasu dostał przezwisko profesor.
Nie zawsze jednak było tak wesoło.
Bezwiednie otarłem się także o ludzką tragedię.
Nie wiem czy dziś dokładnie to odtworzę, ale tak
mi się wydaje, że w wielkim skrócie i z
zastrzeżeniem że i wtedy nie bardzo to
rozumiałem było tak:
Jeden z profesorów na moim
wydziale był promotorem doktoratu robionego
przez jednego naszych kolegów. Cały przewód
doktorski przebiegał w miarę normalnie i był już
ustalony termin faktycznej obrony doktoratu.
Profesor wezwał swego doktoranta i oświadczył
(podobno), że podważy tezy postawione w tej,
przez siebie wcześniej zaaprobowanej pracy. Nikt
tak naprawdę tego nie był świadkiem. Rano
fatalnego dnia spotkałem owego kolegę bardzo
zdenerwowanego i zamieniłem z nim parę
zdawkowych uwag dziwiąc się jego
podenerwowaniu. Jak się później okazało byłem
ostatnim z którym rozmawiał tego dnia przed
powieszeniem się w lesie otaczającym Kortowo.
Prace społecznego zespołu a właściwie jakby zrzeszenia budowy domków jednorodzinnych dla pracowników
naukowych uczelni dobiegały końca i można było otrzymać wybrane przez siebie miejsce na wybudowanie własnego
domu na terenie Słonecznego Stoku obok Kortowa. Miałem wcześniej upatrzone bardzo ładne miejsce i gdy
nastąpił moment, że można było podpisać stosowne zobowiązanie, że w oznaczonym terminie rozpocznie się prace
budowlane, Asia jednym zdaniem zburzyła cały ten plan!
Powiedziała: mam zamiar wyjechać za granicę do pracy, a później ciebie tam ściągnąć !!!
A gdzie paszport? A " tam" co ? Po prostu zbaraniałem !
Ale Asia na wszystko miała gotową odpowiedz: dla mnie uzyskanie paszportu to pestka ! A w Paryżu jest moja
najlepsza koleżanka i tam pracuje !
Dziś oczywiście niewielu pamięta jaki był wtedy problem z uzyskaniem paszportu, ale Asia (tak sobie wtedy
pomyślałem) nie będzie miała z tym problemu bo Ona wszystko potrafi załatwić!
Kto to wtedy nie marzył aby wyjechać za granicę (oczywiście na Zachód). Plan Asi wyglądał realnie. Po wielu
dyskusjach dałem się przekonać. Odmówiłem uczestniczenia w budowaniu domów.
Oczywiście po niedługim czasie Asia paszport uzyskała !
Nastąpił okres intensywnych przygotowań do tego wyjazdu, który miał zmienić nasze życie i faktycznie
zmienił, ale nie tak jak to było zakładane.
Dzień przed wyjazdem (odlotem ) do Paryża z zaprzyjaźnionymi sąsiadami urządziliśmy wieczór pożegnalny . Nie
miałem najlepszego humoru. Nie bardzo wierząc w to co sam mówię, żartowałem, że taki wyjazd przeważnie kończy się
rozwodem z powodu nie wrócenia współmałżonka z Zachodu. Jest tam za wiele pokus dla takich jak my, żyjących w
tamtych czasach. Mówiłem, że muszę się z tym liczyć.
Na drugi dzień o świcie wyjechaliśmy do Warszawy na lotnisko. Tam opanowało mnie już zupełnie jakieś
przekonanie, że oto kończę jakiś następny etap w życiu. Stałem na pomoście widokowym i długo
patrzyłem jak wielki samolot znikał w chmurach razem z Asią. Stawała mi się już zupełnie nierealna.
Wszelkie myśli o tym, że " tam" ona ma pracować,
że ma mnie " tam ściągnąć", zniknęły zupełnie jak ten samolot .
A przecież działo się to tylko nieco ponad rok od naszego ślubu.
Natępny punkt zwrotny w moim życiorysie.
Poniżej zdjęcia z wyjazdu do Warszawy na uroczytość Pierwszej
Komunii Darka (syna mojej siostry) oraz ze zwiedzania pałacu
w Wilanowie
Od lewej: Asia, Darek, ja, Mama.
Od lewej: Moja siostra Jadwiga, Asia, Tato i Mama.
Od lewej: Siostra Jadwiga, Asia, Mama.