Postanowiłem jechać przez Warszawę bo to były drogi
"
pierwszej kolejności odśnieżania" jak to się wtedy
nazywało. Zabrałem ze sobą oczywiście naszą Almę
i wyjechałem prawie rano przewidując, że mogą być
problemy bo śnieg sypał nieźle.
Do Warszawy pozostało niecałe 60 - 70 km kiedy to
silnik zaczął przerywać. Stwierdziłem, że paliwo dopływa
z przerwami. Dotankowałem na najbliższej stacji
benzynowej i jakiś czas dało się jechać, ale po kilkunastu
kilometrach znowu trzeba było stanąć, pompką do
pompowania opon wtłaczać powietrze do zbiornika przez
przewody paliwowe, montować je z powrotem i tak, co
kawałek. Tak jakoś dojechałem do Warszawy. Tam
znalazłem jakiś czynny jeszcze warsztat samochodowy
gdzie podgrzano mi wszystkie przewody paliwowe i
zbiornik paliwa i wszystko wróciło do normy.
Do Łodzi było nie całe 140 km i była godz. 16
w wigilię Bożego Narodzenia.
Sądziłem, że dojadę na wieczerzę za dwie godziny.
Tak jednak się nie stało!
Po przejechaniu ok. 50 km znowu silnik zaczął
przerywać!
Teraz to już nie mogłem liczyć na nikogo!
Ruchu na szosie prawie nie było. Śnieg walił dalej. Teraz
nawet Alma była bardzo niespokojna. Co tu robić ??
Miałem w bagażniku mały plastikowy dwu litrowy pojemnik
z wodą do mycia rąk (zawsze taki woziłem) i mnóstwo
różnych innych rupieci nauczony poprzednimi
doświadczeniami i między innymi rurkę plastikową.
To mi wystarczyło aby zrealizować bardzo ryzykowny
pomysł !
Przez wlew paliwa włożyłem do zbiornika jeden koniec
rurki a drugi do ust i wciągnąłem powietrze. W efekcie
tego napiłem się trochę benzyny, ale także mogłem w
ten sposób stworzyć tak zwany lewar. Napełniony
do 2/3 zbiorniczek plastikowy powiesiłem pod maską w
komorze silnikowej. Do tego zbiorniczka włożyłem
odłączoną od zbiornika paliwa rurkę tak aby silnik mógł
ciągnąć paliwo z tej butelki. Silnik zagrał !
Teraz pozostało polecić się opiece boskiej aby paliwo
się nie wylało na gorący silnik i powoli jechać aż do
wyczerpania tych niecałych dwu litrów paliwa.
Co najmniej pięć razy powtarzałem tą operację i tak
szczęśliwie dojechałem późnym wieczorem do domu
Teściowej.
Powitanie było okropne :" gdzie ty do tej pory byłeś ?
To nie
mogłeś wyjechać wcześniej ?
My tu już kończymy kolację ! !
Biedna Alma nic nie jadła!"