Życiorys. Strona 27  
             
   
Lata 1964-65
     
   
Lekkie "przytarcie nosa" !
     
                                             
Ponieważ prowadziliśmy bardzo intensywne życie, co oczywiście kosztowało, musieliśmy oboje zadbać o dopływ dodatkowych funduszy.
       
Malina brała często dyżury nocne w szpitalu a ja przez jakiś czas dodatkowo uczyłem w szkole podstawowej w Koluszkach (ok. 20 km od Łodzi), bo tam często kończyłem dzień pracy w PKP. Wtedy to po raz pierwszy przekonałem się, że uczyć cudze dzieci to jest naprawdę ciężka praca !
           
       
Przypominam sobie, że w dniach, w których miałem zajęcia w tej szkole jadłem obiady w miejscowej knajpie. Przychodziłem tam zawsze z teczką i oczywiście "pod krawatem".
           
       
Kelnerki wyraźnie mnie faworyzowały. Było mi bardzo przyjemnie. Myślałem sobie: podobam się im, bo wyróżniam się z otoczenia!
           
Tak było przez pierwszych parę tygodni.
                         
Pewnego dnia jedna z kelnerek (było widać, że bardzo "zebrała się w sobie") zapytała mnie tonem
stanowczym : To jak nas w końcu pan ocenia ? !!
                         
Co to znaczy ? - Spytałem bardzo zdziwiony.
- Przecież jest pan z PIH-u (Państwowa Inspekcja Handlowa), czy nie tak ?
To był dla mnie szok !
Wyjaśniłem ze śmiechem, że tylko uczę w pobliskiej szkole po godzinach mojej zasadniczej pracy!
...I tak niestety prysł mój prywatny nit o tym, że się czymś pozytywnym wyróżniałem !
Niestety od tego dnia na podanie zamówionego jedzenia musiałem "przepisowo" czekać w "kolejności" !
 
Pierwsze objawy...
                         
   
Zajęcie prawie całego dnia zarówno
u mnie jak i u Maliny powoli
doprowadzało do pewnego
" topnienia" wzajemnych uczuć. Tak
mi się zdaje, że na początku tej
złej drogi częściej słyszałem od
Maliny: "jestem zmęczona" lub
"boli mnie głowa" !
 
                         
   
 
Rajd
Zwiększony dopływ gotówki pozwolił nam kupić prawie nowy samochód
Zastawa (Fiat 600 produkowany w Jugosławii). Tym samochodem, już w
miarę nowoczesnym, dawało się już normalnie jezdzić. Po pewnym czasie
poczułem się jak wytrawny kierowca do tego stopnia, że pewien znajomy
namówił mnie do uczestniczenia w pierwszej eliminacji mistrzostw okręgu
łódzkiego w rajdach samochodowych .

Rajd zaczynał się od pokazu sprawnościowego na jednym z łódzkich placów.
Rozstawione były różne bramki, w które należało albo wjechać albo je
ominąć, oczywiście w najkrótszym czasie. Miałem w
samochodzie pilota, który miał dokładny plan przejazdu.

Oczekiwaliśmy na naszą kolejkę tuż przed wjazdem na ten plac.
Dokładnie obserwowaliśmy przejazdy naszych poprzedników.

Właśnie wyruszył nasz bezpośredni poprzednik.
Przejechał z wielkim rozpędem do pierwszej bramki i wykonał tak szybki skręt,
że jak dziecinna zabawka przewalił się na dach i po
ułamku sekundy znieruchomiał na jednym z boków.
Patrzeliśmy na to z przerażeniem. To była taka sama Zastawa jak moja.
Zrobiło się zamieszanie na placu.
Po paru minutach postawiono na koła nieszczęśnika.
Obserwując to, co się działo zastanawialiśmy się gorączkowo czy nie
zrezygnować z jazdy, przecież to się mogło mam zaraz przydarzyć a
ubezpieczenie dodatkowe samochodu na ten rajd, jakie miałem dawało możliwość
dochodzenia odszkodowania tylko za totalnie zniszczony
samochód a nie jakieś inne niemniej kosztowne uszkodzenia!
Błyskawicznie zbliżał się czas naszej próby a ja ciągle
rozważałem wycofanie się z ryzykownej imprezy.
Plac posprzątano i dostałem sygnał do rozpoczęcia próby !
- I wjechałem z nie mniejszym rozpędem na plac jak
mój poprzednik !
Jak to się później odbywało ani dziś sobie nie przypominam ani wtedy po
ukończeniu całego rajdu.
To były tak duże emocje, że wszystko odbywało się jakby w transie.
Wtedy, jak się okazało, nie myśli się wcale o niebezpieczeństwie!
       

Przeszkody na placu udało mi się pokonać bardzo dobrze i odjechaliśmy na tak zwaną trasę, czyli na odcinek dojazdowy pierwszego OS-u.

       
("OS" czyli "odcinek specjalny" o określonej długości i w bardzo kiepskim terenie do
jazdy, który trzeba przejechać w jak najkrótszym czasie.. Było ich kilkanaście. )
         
 
Na jednym z nich, kiedy to jechało się przez gęsty las bardzo krętą drogą
wyniosło nas prosto na drzewo i jak go zdołałem ominąć to Bóg jedynie
raczy wiedzieć.
 
Pamiętałem tylko tyle, że najpierw, przez ułamek
sekundy widziałem to drzewo prawie naprzeciwko mojej głowy... i wtedy wykonałem błyskawicznie jakiś rozpaczliwy ruch kierownicą - pomyślałem TO KONIEC !!! - i... minęliśmy go "o włos" lewą częścią samochodu !
Moja Zastawa
Później, na innych takich "specjalnych odcinkach" to już była tylko maksymalnie szybka jazda.
Na zdjęciu jest także Darek, syn mojej siostry
     
   
Jednak nie ustrzegliśmy się "dziecinnego" błędu na jednym z nich...
Stanęliśmy na starcie kilka minut wcześniej niż to było wyznaczone i... ukarano nas punktami karnymi!
 
 
Dojechaliśmy szczęśliwie do końca uzyskując całkiem niezłe
miejsce. Najwyżej notowany zostałem właśnie na wspomnianym na
początku placu.
 
Chwała wśród znajomych była wielka i wielce mi
zazdroszczono tego, że się odważyłem na taką jazdę.
 
Później jednak przyszły refleksje: jak to się mogło wszystko skończyć,
ile to kosztowało, jak mocno zużył się samochód.
Okazało się na przykład, że na zużytym w czasie tego rajdu paliwie można by było zajechać prawie pięć razy dalej niż wynikałoby to z przejechanych wtedy kilometrów !
...to nie jest Malina!
 
 
Po tych doświadczeniach, choć czułem się jak "as kierownicy",
postanowiłem nigdy więcej nie brać udziału w takich zawodach!
 
 
cd >>>
 
 
 
Home Dzień dzisiejszy(fotografie)  Książka Gości
Poczta
Strona poprzednia
Strona następna