Życiorys. Strona 100.  
1994 rok
 
     
         
 
     
To był 87 rok w życiu mojej Mamy
                                   
   
Sumienie
Przyznam się, że często miewam wyrzuty sumienia, jak myślę o moim postępowaniu w stosunku do mojej Mamy. Prawda, że wtedy, kiedy wymagała już specjalnej opieki, jeszcze pracowałem zawodowo. Czas mojej pracy, co prawda, był przeze mnie regulowany, ale tylko w pewnym zakresie. Moje częste wyjazdy były zawsze poza Olsztyn, nawet poza województwo. Po prostu wyjeżdżałem na cały dzień. Dzień poprzedzający taki wyjazd był cały przeznaczony na pakowanie i różne inne czynności ułatwiające załatwianie spraw w czasie jazdy. Po powrocie, czyli tego trzeciego dnia było rozpakowywanie, segregacja przywiezionego towaru czy reklamacji i ich załatwianie, księgowanie, i wiele innych czynności.
Mimo tak intensywnej pracy znajdowałem czas na pojechanie do mieszkania Mamy, zrobienia szybko jakiś zakupów, podzielenia się z Nią swoimi wrażeniami z wyjazdu. Nie miałem jednak czasu na spokojną jakąś dłuższą rozmowę...

===
     
Pamiętam, jak wchodząc po schodach w bloku, gdzie na pierwszym piętrze było Mamy mieszkanie częto słyszałem jak grała na pianinie jeden ze znanych mi od dzieciństwa utworów Chopina ,Czajkowskiego czy Mendelssohna, lub Griega czy Beethovena albo Gershwina (włącz głośniki i TY posłychaj także - proszę!). Robiło mi się wtedy weselej na duszy, bo wiedziałem, że Mama dobrze się czuje.
 
     
Zatrzymywałem się wtedy czasem na chwilę , aby jeszcze parę sekund brzmiały te miłe dla ucha dźwięki, bo wiedziałem, że jak zadzwonię do drzwi umilkną natychmiast.
Ale też pamiętam, że bardzo rzadko miałem czas na to, aby spokojnie posłuchać jak grała, choć wiedziałem, że sprawiłoby jej to radość.

 
     
Bywało czasem jednak i tak, że chciałem ponownie usłyszeć te piękne frazy i wtedy pytałem Mamy: A co to był za utwór? Wtedy Mama ożywiała się i mówiła... "A to jest Mazurek Chopina cis mol opus..." i grała go ponownie.
 
 
 

 

 

Jak teraz o tym myślę, to strasznie mi jest żal tych straconych chwil, bo tak łatwo można było uszczęśliwić drogiego, kochanego przecież człowieka, tak prosto można by na chwilę zwolnić pędzący czas i samemu rozkoszować się tymi wspaniałymi chwilami.
Później, po latach, gdy gdzieś z oddali lub czasem jako tło muzyczne słyszę te muzyczne frazy coś mnie za gardło łapie, łzy pojawiają się w oczach i straszny żal gardło ściska i wszystko staje w oczach i widzę Mamę szczęśliwą, siedzącą przy pianinie

 

 

 
Mimo tego mojego, jak mi się zdaje nieczułego podejścia, wtedy, gdy coś na ten temat wspomniałem, usłyszałem od Mamy niesamowite wyznanie, które mnie zaskoczyło!
Mama, patrząc mi w oczy i trzymając mnie za ręce powiedziała:

Ależ, kochany Andrzejku! Gdyby nie ty i twoje dbanie o mnie dawno bym już nie żyła!
Co też Mama mówi? -Zapytałem w osłupieniu!
Co ja takiego robię, że tak możesz mówić?
Nic, nic kochany! Tak jest i tyle!- Powiedziała Mama patrząc swoimi niebieskimi, bladymi oczyma.

Długo myślałem o tym, co usłyszałem. Nie uspokoiło mnie to wyznanie, wręcz przeciwnie. Zrobiło mi się bardzo smutno.


Pomyślałem: jak niewiele trzeba zrobić, żeby usłyszeć tak niesamowite wyznanie!


Ale to nasuwało mi także dodatkową refleksję: mogłem przypuszczać, że moja ukochana Mama mogła sądzić, że nie będę się nią zajmować wcale lub tylko od wielkiego dzwonu, a tu się okazało, że jednak coś usiłuję z siebie wykrzesać...

   
 
Starałem się przynajmniej co drugą niedzielę przywozić Mamę na cały dzień do naszego domu, choć nie zawsze miała na to ochotę.
   
Mama w naszym domu
       
           
             
  Pamiętam, jak pewnego dnia z Elą doszliśmy do przekonania, że trzeba będzie zrobić generalne porządki w mieszkaniu Mamy, bo Ona już zupełnie nie panowała nad tym. Tego nie dawało się zrobić w czasie jej obecności. Nic nie wolno było ruszać, wszystko się mogło przydać. Wszystkie ściany obwieszone były Babci obrazami i nie wolno było ich ruszać a ściany wymagały gruntownego malowania. Stosy nut wokół pianina na różnych stołkach i dostawionych krzesłach. Parapety okien zastawione dziesiątkami różnej wielkości doniczek a w nich nieraz dawno przekwitłe rośliny.
Aby te generalne porządkowanie wykonać trzeba było Mamę wyekspediować tak daleko, aby nie miała możliwości tym się denerwować i nam w tym przeszkadzać, czyli zawieść na miesięczne wakacje do mojej siostry Dziusi, do Głowna pod Łodzią.

 
Trudno było to Mamie zakomunikować.
Gdy po wielu nieudanych podchodach jednak postanowiliśmy to Jej powiedzieć wpadła w panikę.
- Wy mi wszystko na śmiecie wyrzucicie! Nie wiecie, co tu jest cenne! Ja nic nie będę mogła znaleźć! Wykluczone! Wykluczone żebym się stąd miała gdziekolwiek ruszyć!
A po jakimś czasie dodała: Wy mnie tam wywieziecie i nie pozwolicie tu wrócić!
To już była przez nas zupełnie nieoczekiwana reakcja!
-Co też Mama mówi? My chcemy tylko tu remont zrobić i nic nie wyrzucimy!

Jednak po wielu rozmowach Mama zgodziła się na jazdę do mojej siostry.
Ela wzięła urlop a ja zrezygnowałem z kilku wyjazdów i przez miesiąc zrobiliśmy wszystko to, co było konieczne, aby mieszkanie doprowadzić do porządku.

Mama na "przymusowych" wakacjach w Głownie u mojej siostry. Lato 1994 r.
Pracowaliśmy w pocie czoła cały miesiąc. Mieszkanie rodziców mimo tego, że tyle razy się przeprowadzali było niesamowitym zbiorem rodzinnych pamiątek, obrazów Babci, setek nut, książek, rozpraw naukowych, biuletynów towarzystw farmaceutycznych i biologicznych. Na ścianach nie było ani skrawka wolnego miejsca i to we wszystkich trzech pokojach a także w korytarzyku.
Do porządkowania tego rodzinnego archiwum nie można było zaangażować nikogo obcego, ale mimo takich trudności uporaliśmy się z tym wszystkim.

===
Po wejściu do mieszkania Mama nie posiadała się z radości! Powiedziała: Moi kochani! Nie wiem gdzie ja jestem? Dokonaliście cudu! Bardzo wam dziękuję!
Byliśmy usatysfakcjonowani! Powiedziałem: Było ciężko to wszystko tak wyremontować i posprzątać, ale cieszymy się, że Ci się podoba wbrew twoim obawom! No i nic nie wyrzuciliśmy!


         
Nic nie dzieje się bez przyczyny....
Ustawiczna życiowa walka najpierw w czasie okupacji o przeżycie i uratowanie rodziny, później z atakami pochlebców i koniunkturalistów ustroju PRL, którzy za wszelka cenę chcieli moich rodziców, czasem jawnie a najczęściej podstępnie, zepchnąć na margines życia naukowego i społecznego spowodowała, że na podeszłe lata u Mamy narastała gwałtownie nieufność do wszystkiego, co ją otaczało.
Pewnego dnia jak przyszedłem jak zwykle, aby coś Jej załatwić czy kupić poprowadziła mnie na balkon i powiedziała pokazując rosnące nieopodal niewielkie drzewo:
Zobacz Andrzejku, to drzewo szybko rośnie i już niedługo będzie takie duże, że po jego gałęziach zakradną się do mnie do mieszkania!
Kto się zakradnie i dlaczego? Spytałem zdziwiony.
-Są tacy, co chcą tak zrobić!

Ależ Mamo! Po co mieliby się jacyś do Ciebie zakradać, a w ogóle to te gałęzie nigdy nie będą tak blisko balkonu żeby ktoś mógł po nich wejść na balkon.
Bądź pewna, że tędy nikt nie wejdzie! Powiedziałem to z całą mocą i widziałem, że odetchnęła z ulgą.
Innym razem byłą zaniepokojona tym, że na sąsiednim balkonie ktoś coś postawił i nakrył jakąś szmatą. Znowu był to jakiś podejrzany zamach na Jej wolność.
Martwiło to mnie ogromnie.

         
Ta ciągle narastającą nieufność i poczucie zagrożenia nie podpowiedziało Mamie jednak jak ma się zachować, gdy nieco później doszło do zuchwałego rabunku w biały dzień...!
=====
Pewnego dnia późną jesienią 1994 roku Mama zadzwoniła do nas do domu i oznajmiła: Andrzejku, musisz koniecznie jutro przyjść do mnie, bo dostałam ważne pismo z Rektoratu Akademii Medycznej w Lublinie, którym jestem zaskoczona! Nie wiem, co mam robić! Musimy się nad tym razem zastanowić!
Co to za pismo?

Następnego dnia byłem u Mamy zaraz rano! .......
         
CD>>>
 
                             
         
       
Home
Dzień dzisiejszy (fotografie) Książka Gości Poczta Strona poprzednia Strona następna