Życiorys. Strona 98                              
           
Prowadzenie samochodu zawsze sprawiało mi przyjemność. Byłem jednak przyzwyczajony do kierowania małymi samochodami, bo osobowe, nawet te większe, to jednak co innego jak ten mój Ford Transit. Jego spory silnik jak serce pracował niestrudzenie bez chwili słabości, dźwięcznie i w pięknej tonacji. Pozycja kierującego z doskonałą widocznością i bardzo wygodna. Przez tysiące kilometrów, które robiłem każdego miesiąca, nic mnie nie niepokoiło, nie zakłócało przyjemności podróżowania. W kontaktach z klientami dochodziło od czasu do czasu do jakiś słownych potyczek, co było niezbyt sympatyczne przez chwilę, ale coś się dograło i ustaliło i już wsiadałem do mojego Forda i w drogę, a to zawsze sprawiało mi radość…
         
                                 
 
Każdy samochód, nawet najbardziej sprawny i niezawodny może jednak niespodziewanie dostarczyć wielu wrażeń i kłopotów, bo ma... cztery opony na kołach!
 
Tak, tak!!! Opony na kołach to części samochodu, które są nieprzewidywalne...
             
Sadzisz, że przesadzam? Wcale nie! Opona może ulec uszkodzeniu, niespodziewanemu przebiciu, może się odkleić bieżnik i... No właśnie! Może się jeszcze...
O tym właśnie opowiem!
Każdy samochód ma koło zapasowe ze sprawną oponą. Nieprawdaż? Ma ona ratować kierowcę w razie potrzeby w tym względzie...
Wiem, że jest wielu takich, co to prawie nigdy nie musieli z takiego zapasowego koła korzystać. Do czasu jednak, a jeżeli trafia się w dodatku coś takiego jak mnie sięgnęło...Zdziwisz się zapewne!

                                                       
      A było tak:                
                                                       
     
Nie wiem do końca, czy Ela tylko bała się o mnie wtedy, jak jechałem pewnego dnia po dużą partię nowego towaru do Warszawy, czy raczej zrobiła to, aby się przejechać i odpocząć od tej swojej harówki w protezowni? Jedno jest pewne, że przyznawała się do tego, że dobrze się jej zawsze jechało tym naszym fordem. Musiała oczywiście wziąć dzień urlopu.
 
                                                       
     
Wyjechaliśmy dość wcześnie rano i jeszcze przed południem w Warszawie, po załadowaniu na zamkniętym dziedzińcu hurtowni całego samochodu radioodbiornikami i innym sprzętem elektronicznym wyjechałem na ulicę, przed budynek biura. W samochodzie pozostała Ela, a ja musiałem jeszcze załatwić jakieś formalności. Trwało to zapewne nie więcej niż 15 minut. Ulica była bardzo ruchliwa, przechodniów także było sporo.
 
Już wszedłem do kabiny, aby odjechać, ale zauważyłem, że samochód jest nieco pochylony.
No tak! Z jednego z tylnych kół wyszło powietrze! Jeszcze się mi to nie zdarzyło! Co za pech - powiedziałem do Eli.
I co teraz będzie? Z niepokojem spytała Ela.
Nic! Mam koło zapasowe! Wymienię i pojedziemy do Olsztyna.
I co? Trzeba cały towar wypakować?
Ale skąd! Koło jest przyczepione pod podłogą, od tyłu samochodu!
Wszystko to było dobrze pomyślane, ale w żaden sposób nie mogłem odkręcić sporej śruby mocującej to koło! Za krótki był klucz, za mała siła! Jednak miałem trochę szczęścia, bo w pobliżu był jakiś mechaniczny warsztat. Tam pożyczyłem odpowiednio długi klucz. Pół godziny walki z cholerną nakrętką i nic!
Przyszedł jeden z pracowników warsztatu na pomoc. Trzeba śrubę podgrzać to wtedy puści! -ze znawstwem stwierdził. No pewnie! Ma pan rację, ale skąd wziąć jakiś palnik?
Całe szczęście, że w tym warsztacie mieli także tak zwaną lut-lampę. Teraz poszło gładko. Odetchnąłem z ulga, ale zdziwiłem się bardzo jak zobaczyłem wbity w oponę jakiś dziwny wypolerowany mosiężny kołek z otworem w środku. Właśnie ten otwór był gwarancją, że kołek się nie uszczelni!
Coś takiego leżało na drodze i na to najechałem? To było bardzo dziwne, bo już od wielu lat na drodze nie leżały nawet gwoździe ani końskie hufnale.
Ale czas był jechania do Olsztyna, będzie o czym myśleć w czasie drogi.... Niepokoiła mnie trochę sytuacja, w jakiej się znaleźliśmy, bo nie miałem już zapasowego koła i teraz ewentualna następna awaria którejś opony zupełnie nas nieruchomi. Postanowiliśmy jechać, a jak po drodze zobaczymy jakiś zakład wulkanizacyjny to oddamy uszkodzoną oponę do naprawy. Przed nami był przejazd przez całą Warszawę.
Tak medytując byliśmy już prawie w centrum, na ruchliwej ulicy Puławskiej, kiedy poczułem, że... z następnego tylnego koła wyszło powietrze!!! Wysiadłem i zdrętwiałem! Uszkodzona była opona koła zapasowego, które miałem przecież pod podłogą i z całą pewnością było sprawne!
Coś zupełnie dziwnego się dzieje! - powiedziałem do Eli.
I co teraz będzie? -zdenerwowana Ela znowu spytała.
No już teraz nie pojedziemy! Trzeba piorunem do jakiego zakładu, aby naprawili obie opony!
Podlewarowałem samochód, zdjąłem uszkodzone koło i co zobaczyłem? W oponę wbity był drugi taki sam mosiężny kołek z otworem w środku! Teraz do mnie dotarło! Koś rozmyślnie przebija mi opony, aby unieruchomić samochód!
Uprzytomniłem sobie, że nieraz czytałem, jakich metod używają bandziory, aby błyskawicznie ukraść samochód.
Najprostszym sposobem było machać do kierowcy, aby się zatrzymał i sprawdził tylne koło, bo rzekomo ma uszkodzoną oponę. Naiwniak zatrzymywał się, wysiadał, aby to sprawdzić i w tym czasie osiłek, który polował na ten samochód wsiadał za kierownicę i odjeżdżał z piskiem opon! Ponieważ nie było żadnych telefonów komórkowych, zanim nieszczęśnik zdołał jakoś wezwać policję ślad po samochodzie ginął!

To wszystko stanęło mi w jednej chwili przed oczyma! Nie dzieliłem się swymi obawami z Elą, aby jej dodatkowo nie denerwować. Sytuacja była paskudna, ale działa się prawie w samym centrum stolicy, więc była nadzieja, że do jawnego napadu nie dojdzie!
Teraz gorączkowo szukałem wolnej taksówki, aby natychmiast przewieść koła z przebitymi oponami do naprawy. Samochodu nie można było ukraść, bo stał bez koła na podnośniku, ale można było na siłę przeładować z niego cały towar! Co tu robić? Czy w razie jakiejś próby włamania do samochodu ktoś pomoże z przechodniów lub przejeżdżających? Była godzina chyba koło 14, i czas uciekał! Ela decyduje się na pozostanie w zamkniętej kabinie, a ja pojechałem taksówką z dwoma kołami do warsztatu.
Pracownik w zakładzie wulkanizacyjnym przetarł oczy ze zdumienia: te kołki są identyczne i jak widać celowo robione tak, żeby nie wpadły do środka opony (mają odpowiednie zakończenie w postaci jakby kapelusika), ale w niej tkwiły, a przez nawiercony otwór wyszło z niej powietrze.
Naprawa jest szybka i w najwyższym zdenerwowaniu pojechałem z powrotem do oczekującej mnie Eli. Już z daleka widzę, że przed moim Fordem stoi jakiś duży czarny samochód osobowy, ale gdy taksówka dojeżdża do naszego furgonu tamten nagle odjeżdża!
Ela siedziała w kabinie pąsowa!
Tam siedziało w tym samochodzie kilku osiłków i coś dyskutowali nerwowo i całe szczęście, że przyjechałeś już! Strasznie się bałam, że wysiądą i włamią się do mnie ! Pewnie nas śledzili cały czas! -prawie wykrzyczała...
                                               
Od taksówkarza dowiadziałem się, gdzie jest najbliższy posterunek policji i poprosiłem go, aby poczekał jak założę koło i będę mógł odjechać.
       
____
Na posterunku policji było jak w młynie! Kazali czekać jak ktoś będzie wolny i przyjmie od nas meldunek tym, co się stało.
Czekaliśmy niecierpliwie, a przez okno zauważyłem, że w pobliże naszego samochodu podjechał jakiś inny i facet po wyjściu z niego podszedł naszego Forda i ogląda go! Zgłosiłem to dyżurnemu, że mam obawę, że nawet tu, przed posterunkiem go ukradną. Policjant po chwili kazał mam przestawić samochód w inne miejsce ....
     
Nerwy zaczynają mi odmawiać posłuszeństwa... nareszcie zajęli się nami! Opowiedzieliśmy wszystko z detalami. Policjant był pewny, że chciano nam ukraść towar, ale jeszcze takiej metody to nie widział... Składamy, jako dowód rzeczowy oba kołki wyjęte z opon i rachunek za naprawę. Nic na razie więcej nie możemy oczekiwać od stróżów porządku publicznego. Zajmą się sprawą a jak coś się uda ustalić to powiadomią... Mamy jechać do Olsztyna i koniec.
     
A jak jeszcze raz będą próbowali? Nie sądzę mówi spokojnie policjant. Zapewne widzieli, że byliście u nas! Ma to nas uspokoić? Trzeba to przyjąć za dobra monetę, bo i tak innego wyjścia nie ma!
Odjeżdżamy pełni obaw. Postanawiamy nieco pojeździć po śródmieściu, aby zrobić wrażenie, gdyby nas ktoś obserwował, że jeszcze nie jedziemy do domu. Później jedziemy do Olsztyna już bez zatrzymywania i jak najszybciej! Jakoś nic się więcej nie wydarzyło!
     
         
Chyba po dwóch miesiącach od tych wydarzeń otrzymałem z policji zawiadomienie, że z powodu nie wykrycia sprawców uszkodzenia opon sprawa została umorzona.
 
                                         
           
                                         
Tak, tak! Opony w samochodzie to jego miękkie części! Wystarczy zwykłe ukłucie (przebicie) i może być duży kłopot.
                                         
Już teraz wiesz, że nie przesadziłem....
                                         
          A było tak:                
 
   
 
 
 
                                                     
                 
Co? Że już wyżej tak samo napisałem?
       
                                                     
                 
W życiu nic tak samo dwa razy się nie zdarza! Chyba.... Chyba, że w zmienionej nieco formie!
       
                                                     
     
No właśnie! A więc było to pół roku później:
 
                                                     
     
Wracałem do domu po kolejnej turze handlowania, oczywiście fordem, ale tym razem z Robertem. Było późno, 22 czy 23, ciemno, mżawka. Rozpoczynała się typowa późno jesienna noc. Byliśmy zmęczeni. W kabinie słychać było tylko równy rytm basowo pracującego silnika. Wycieraczki, co parę sekund przeganiały gromadzące się na szybie kropelki wody. Minęliśmy kiepsko oświetloną i zupełnie pustą Ostródę. Do upragnionego domu zostało już niecałe 30 kilometrów. W szosowych światłach nic nie było widać, bo dodatkowo była lekka mgła. Trzeba było zapalić światła opuszczone... Silnik pracował jakby od niechcenia, mijały kolejne kilometry...
 
                                                     
     
Niezauważalnie najpierw, ale coraz natrętniej zaczęło ściągać samochód na prawa stronę.... aż do mnie to dotarło! Prawa przednia opona jest bez powietrza!
 
Zatrzymałem samochód. Faktycznie!
Jak to się stało? Przednie oponę można przebić na jakiej budowie, na jakimś podwórzu, tam gdzie leżą jakieś ostre części. Na drodze to mi się jeszcze nie zdarzyło! No tak, ale zawsze jest coś pierwszy raz! No trudno!
 
Tym razem nie miałem problemu z wyjęciem z pod podłogi zapasowego, koła, bo to już przećwiczone było w Warszawie! Teraz tylko przeszkadzał deszcz i ciemności, ale jakoś z Robertem uporaliśmy się z tymi wszystkimi przeciwnościami. Trochę brudni i nawilgoceni ruszyliśmy w dalsza drogę. Zastanawialiśmy się, co było przyczyną uszkodzenia opony. Nic nie stuknęło w czasie jazdy, na nic nie najechaliśmy... Tak komentując sytuację mimo woli wsłuchiwałem się w pracę silnika..., bo zaczęło mi się wydawać, że pracuje jakoś z większym wysiłkiem... przecież nie wdrapywał się na żadne wzniesienie? Może mi się zdaje? Może ja się zmęczyłem... ale nie! Wyraźnie czuję, że....
     
   
Robert prawie na głos woła: tylko nie mów, że znowu opona nawaliła!
No coś jest niewyraźnie powiedziałem! Ale teraz chyba z tyłu... Wysiedliśmy.
A niech to szlag trafi! Prawa tylna opona ma najwyżej połowę ciśnienia, jakie powinna posiadać!
Do domu było jeszcze z 10 kilometrów!
 
Co tu robić? Szóstego koła przecież nie miałem !!!
                                             
 
Ale... ale... Powinna być stara pompka, jeżeli jej nie wyjąłem przy jakiś porządkach... Gorączkowe szukanie...Pod siedzeniami jest mnóstwo różnych rupieci, kluczy, szmatek, trójkąt odblaskowy... linka holownicza...apteczka...JEEEST pompka! Nie bardzo chce działać, ale tu trzeba dokręcić, wężyk przytrzymać... działa! Pompujemy na zmianę. Słychać jak gdzieś syczy powietrze, ale daje się napompować, tak, że opona nabiera właściwego kształtu. Już wiemy, że zaraz znowu ujdzie powietrze, ale kilka kilometrów da się ujechać. Rzeczywiście, po pięciu znowu stajemy. Znowu dla każdego jest odpowiednia dawka tężyzny fizycznej i szybko w dalszą drogę. Już widać światła naszego osiedla... zaraz wjedziemy na naszą ukochaną ulicę! Wjeżdżam powoli do garażu, a opona już dogorywa!
 
Następnego dnia rano oglądałem obie opony. Jednakowe uszkodzenie. Obie były po prawej stronie samochodu. Wyglądało no to, że jakaś ostra część wyszarpała dziurę w bieżniku! Coś było wbite i wyszarpnięte ponownie z powrotem! Zawiozłem oba koła do naprawy.
 
W zakładzie popatrzeli na mnie dziwnym wzrokiem. Jeden z pracowników spytał: I co? Panu też się to trafiło? Tu wskazał palcem na wyszarpane dziury w oponach. To i pan jechał wczoraj przez Ostródę?
Tu, dzisiaj było u nas takich już siedmiu!

 
Teraz już wiedziałem...
To nie był tylko problem techniczny... to było przestępstwo!

 
Opony nie nadają się do normalnej eksploatacji, ocenił pracownik warsztatu. Nawet, po naprawie, ryzykowne jest użycie ich jako dojazdówek (koło, na którym jechać można wolno i tylko z trasy do garażu lub warsztatu). Trzeba kupić nowe...
Idę zgłosić przestępstwo na policję- powiedziałem do mojego rozmówcy w warsztacie.

 
W pobliskim komisariacie policjant nie był wcale zdziwiony, bo przyjął już kilka podobnych meldunków. Dowiaduję się, że niektórym poszkodowanym jacyś ludzie w nocy proponowali pomoc w postaci przywiezienia z warsztatu wulkanizacyjnego w Ostródzie całych kół na wymianę!
Złożyłem meldunek na piśmie i wstępne oszacowanie kosztów. Miałem dostać wezwanie, gdy zostanie wszczęte śledztwo w tej sprawie.
Po kilku tygodniach otrzymałem wezwanie na ten sam posterunek policji, na którym złożyłem meldunek o tym zdarzeniu i ponownie przesłuchano mnie jako świadka. Dowiedziałem się również, że policja ma już podejrzanych o spowodowanie uszkodzenia kilkunastu opon.

 
____________________________________
 

Pół roku później stałem za małą mównicą ustawioną na środku całkiem sporej sali sądowej w ostródzkim sądzie. Na ławie oskarżonych siedziało trzech młodych ludzi, pracowników miejscowego prywatnego warsztatu naprawy ogumienia samochodowego. Oprócz mnie było jeszcze dwóch świadków, czyli inaczej mówiąc poszkodowanych. Zaraz na początku rozprawy sędzia stwierdził, że wezwanych było kilku więcej, ale nie przybyli do sądu.
Dowiedziałem się, że zakład wulkanizacyjny, w którym pracowali oskarżeni niedługo przed serią uszkodzeń opon na drodze pod Ostródą zmienił godziny pracy z typowych dla takich zakładów, to znaczy oczywiście za dnia i dodatkowo był otwarty także w nocy! Już ten fakt wydawał się dostatecznym dowodem, że jego pracownicy coś kombinowali, bo przy stosunkowo niewielkim nocnym ruchu drogowym w tamtych czasach było to po prostu nieopłacalne. Ale przybili na rozprawę poszkodowani, w tym także ja, nikogo za rękę nie złapali i nawet nie zobaczyli leżącego na drodze żadnego urządzenia typu kolczatka, która mogłaby uszkodzić opony. Młodzi ludzie do niczego oczywiście się nie przyznawali i twierdzili, że to czysty przypadek, że mieli jakiś nocnych klientów w warsztacie. Rozprawa trwała dość krótko, a sędzia zapowiedział następną, przy pełnym komplecie światków.
Po upływie ok. miesiąca dostałem znowu wezwanie na rozprawę w Ostródzie, bo zgodziłem się na to abym występował jako oskarżyciel posiłkowy. Sędzia zagadnięty przeze mnie, dlaczego mnie do tej roli wyznaczył, stwierdził, że moje oświadczenie i opis zdarzenia było należycie napisane. To stwierdzenie miło mnie połechtało, ale powiem szczerze, że nie bardzo chciało mi się specjalnie przyłożyć do spełnienia tej roli. Złość z tytułu nocnej przygody dawno minęła no i byłem w ciągłym biegu, aby zadowolić swoich klientów w mojej firmie.

Druga rozprawa zaczęła się od awantury, bo nie zjawił się żaden ze świadków poprzednio wezwanych i sędzia kazał protokolantce wypisać kilka mandatów karnych za lekceważenie sądu i wysłać je im! Później w krzyżowym ogniu pytań byli trzej podejrzani, ale ponieważ nie było nowych świadków, to mogli pleść banialuki, jakie im ślina na język przyniosła.

 

Dostałem po jakimś czasie wezwanie na trzecie posiedzenie sadu w tej sprawie, ale ponieważ na druczku wezwania znajdowało się stwierdzenie, że moja obecność nie jest obowiązkowa, nie pojechałem do Ostródy. Pomyślałem sobie, że szkoda już więcej tej sprawie poświęcać czasu i jak się później okazało, miałem rację!


Orzeczenie sądu było: niewinni! Sędzia nie znalazł dostatecznych, bezspornych dowodów, że to akurat ci trzej tak chcieli poprawić rentowność zakładu naprawy ogumienia w Ostródzie.

                                                   
                         
CD >>>
               
                                                   
                  PS. Nie wiem czy przyjrzałeś się Drogi Gościu dokładnie zdjęciu na samym początku tej strony? Tę fotografię wykonałem przed supersamem i nie jest ona retuszowana ani w żaden inny sposób montowana. I jak myślisz, co leży tuż przy oponie? Zgadnij! Zobacz jeszcze raz! Ja też przed zrobieniem tego zdjęcia zdziwiłem się! To jest ...>>>        
                                                   
 
  Dzień dzisiejszy(fotografie) Strona poprzednia Strona następna