|
Sąd, wódka, kolegium do spraw wykroczeń.
Życie to nieustanna walka!
Znowu sąd!
Musiałem jak najszybciej zebrać odpowiednie dokumenty i sporządzić wniosek
do sądu. Brak zapłaty za
wykonaną pracę groził utratą płynności finansowej firmy. Byłem pewny swego.
Nawet nie musiałem się obawiać,
że ktoś zakwestionuje wysokość zastosowanej marży, bo była bardzo niska,
czy braku jakiejś faktury na
wbudowane w czasie inwestycji materiały.
================================
Niebawem, ku mojemu zaskoczeniu sąd w Olsztynie wyznaczył bardzo bliski
termin rozprawy. Było mi to bardzo
na rękę. Wygram, dostanę pieniądze i zapomnę o całej sprawie, myślałem.
Sąd w Olsztynie znajduje się w dużym starym gmachu w samym centrum. Mimo,
że odnowiony wewnątrz, robi
przytłaczające wrażenie. Odnowiony nie z powodu, że nadszarpnięty był zębem
czasu, ale dlatego, że ktoś,
zapewne doprowadzony do granic wytrzymałości nerwowej po prostu podpalił
miejsce składowania wszystkich
dokumentów sądowych. Było to kilka lat wstecz.
Siedząc na twardej, bardzo solidnej, dębowej ławie przed salą gdzie miała
za chwilę rozpocząć się moja sprawa,
myślałem właśnie o tym zdarzeniu i wyobrażałem sobie, że musiało to być
dla kogoś tak wielkie przeżycie, że nie
wahał się nawet na taki odwet.
Właśnie dochodziła wyznaczona przez sąd godzina rozpoczęcia i z pokoju
obok, na drzwiach, którego było
napisane, że jest tylko dla sędziego, wyszedł rozbawiony i rozgadany najpierw
znany mi z gabinetu mojego
dłużnika adwokat a za nim także w dobrym humorze sędzia w todze.
Poczułem się jak człowiek, który przypadkowo przebywa w niewłaściwym miejscu.
Oni we dwóch byli u siebie. To był ich teren, oni tu rządzili!
Dopiero parę lat później ktoś pouczył mnie, że już taka scena, jaką zaobserwowałem
czekając na rozpoczęcie
procesu powinna być zgłoszona jako przyczyna zmiany sędziego w tym procesie.
No tak, ale ja nie znałem się wtedy na tych sprawach, przyszedłem pełen
wiary, jak dawniej, że jednak sąd potrafi
rozstrzygnąć prosty dylemat:
czy należy się wynagrodzenie za wykonaną pracę i zakupione materiały zgodnie
ze sporządzonym na piśmie
zamówieniem, tym bardziej, że to wszystko działa i przynosi korzyść inwestorowi,
czy nie?
No i co? Czy to w ogóle jest dylemat dla sądu?
Wyobraź sobie, że nie należała się nawet jedna przysłowiowa złotówka!
Byłem bliski zawału. Nie pamiętam, jakich argumentów użył znajomy sędziego
adwokat, miałem po prostu zamęt w
głowie patrząc jak obaj drwili ze mnie!
Teraz dopiero sprowadzono mnie na ziemię!
Jaki to sąd?
No tak, a kim ja jestem w porównaniu z bardzo znanym
człowiekiem?
No właśnie! SĄD to rozstrzygnął!
Nikim!
Tamtego znali wszyscy! Nawet małe dziecko w Olsztynie i nie tylko, wiedziało,
że ON jest WIELKI i przez to ma na
pewno rację!
Zresztą tamten się udzielał , był wszędzie, a ja?
Po chwilowym załamaniu przyszła refleksja: tylko spokojnie! Jednak nie dostałem
zawału!
Teraz czas na wzięcie rzutkiego adwokata i spróbowania ponownie!
HOME Dzień dzisiejszy(fotografie) Książka gości Poczta Strona poprzednia Strona
następna
Polecono mi Panią mecenas, która specjalizowała się w sprawach gospodarczych.
Zażądała ona od sądu pisemnego
uzasadnienia wyroku i po jego otrzymaniu zaraz znalazła sporo punktów, które
kwalifikowały sprawę do zaskarżenia.
Błędy były tak jaskrawe, że byłem spokojny o wynik następnego procesu. Termin
rozprawy tym razem był jednak
odległy a brak gotówki za wykonaną pracę coraz bardziej rozkładał moją firmę.
Na domiar złego opisywany poprzednio Polmozbyt, gdzie kupowaliśmy dywany w
dość dużych ilościach, upomniał się
o nie zapłacone faktury. Część z nich figurowała u nas jako uregulowane, ale
pieniądze powędrowały do przepastnej
torebki głównej księgowej (będącej już w zaświatach). Koniec końców, cierpliwość
dyrekcji Polmozbytu się w pewnym
momencie wyczerpała i w trybie nakazowym, czyli w błyskawicznym tempie, sąd,
na ich wniosek, zasadził nam do
natychmiastowego uregulowania zaległości wraz z dużymi odsetkami. Tu jakoś przedstawiciele sprawiedliwości nie mieli najmniejszej wątpliwości,
co do tego, że po otrzymaniu towaru należy
za niego zapłacić! ------------------------------
Giełda - szalony pomysł. Sprawy firmy coraz bardziej się komplikowały. Gorączkowo szukałem jakiegoś
rozwiązania. Groziła rychła upadłość
firmy. Wtedy właśnie, nasz swat, Romek (opowiadałem o Nim przy okazji poznania
Eli) podsunął mi plam
podratowania finansów.
Romek, człowiek obrotny, mający wszędzie znajomości, działający także w klubie
sportowym, który (klub) posiadał
stadion piłkarski w samym centrum Olsztyna, oraz bardzo rozległe tereny wokół
niego.
Ten klub był jakby wizytówką sportową naszego miasta.
Działacze (ci mianowani i delegowani) klubu (wtedy) to jakby właścicielmi nie
tylko inwentarza żywego i martwego,
ale i całego stadionu z przyległościami. Takie powszechne przeświadczenie było
wtedy i w naszej podświadomości.
Romka chyba też.
Przez dziesięciolecia PRL-u, rządzący, w nakładach na sport i w jego sukcesach
upatrywali szansę pokazania
światu kapitalistycznemu, że w komunizmie jest dobrze. Nie mieli szans na sukcesy
gospodarcze a w sporcie w
jakimś sensie dorównywali zachodowi. Tak, więc klub to stadion i inne tereny
do niego należące.
Romek, jako działacz tego klubu zaoferował mi taki oto plan: zorganizujemy
we dwójkę, sobotnio-niedzielną ( co
tydzień) giełdę towarowo-samochodową na terenach przyległych do stadionu. Miałem
otworzyć także mały sklep w
budynku stadionu. Czynsz miał być symboliczny. Kupujących napędzałaby giełda. Przez pierwsze pół roku cały zysk z
giełdy mieliśmy dawać na zakup tomografu komputerowego, o co zabiegał na
wszystkie strony szpital wojewódzki, a
na co nie miał dostatecznych państwowych funduszy (jak zwykle).
Mieliśmy także organizować na ten cel różne zbiórki i loterie w czasie trwania
giełd.
Organizując tę giełdę chcieliśmy także doprowadzić do likwidacji podobnej
imprezy organizowanej, co niedziela na
terenie osiedla, gdzie miałem wybudowany dom. Powstawały wtedy, co rusz,
społeczne komitety mieszkańców,
których jedynym celem było zlikwidowanie co niedzielnego rozgardiaszu,
jaki towarzyszył tej imprezie. Od wczesnych
godzin porannych wszystkie uliczki przyległe do terenu, gdzie handlowano
używanymi samochodami zapchane były
samochodami do tego stopnia, że wyjechanie z własnych garaży było niemożliwe.
Zamiast niedzielnego relaksu we
własnym domu byli oni jakby przeniesieni do handlowego centrum.
Plan Romka na początku zdawał egzamin praktyczny. Co poniedziałek zanosiliśmy
spore kwoty utargów do dyrekcji
szpitala wojewódzkiego ku zadowoleniu jego dyrektora. Ale żeby powiedzieć wszystko o tym pomyśle muszę dodać, że po kilku tygodniach
takiej działalności, kiedy to giełda
jakby się trochę rozwijała, ale bez wielkich fajerwerków, zarząd klubu sportowego
podsunął nam, Romkowi i mnie, a
także wszystkim, którzy otwierali swoje stragany z towarami w soboty i w niedzielę
taki oto pomysł: każdy z chętnych
wpłaci kwotę x (już nie pamiętam ile to dokładnie było, ale wcale nie mało!)
tytułem przedpłaty, a klub na swym (!)
terenie wybuduje pawilony handlowe z prawdziwego zdarzenia i to dopiero będzie
biznes! Było kilka zebrań,
przedstawiono plany, wielu chętnych dokonało niemałych przedpłat.
Ja też. Wszyscy, w drodze ostrych sporów i
wręcz awantur podzielili na papierowych planach miejsca usytuowania swoich
pawilonów. Jednym
nie pasowało sąsiedztwo konfekcji damskiej przy sprzęcie agd, a innym było
za daleko od głównego wejścia itp.
Jednak w końcu wszystko uzgodniono i czekaliśmy na rozpoczęcie budowy. - - - - - - - - - - - - - A teraz zakończenie w telegraficznym skrócie:
Giełda nie mogła się jakoś rozkręcić i powoli dogorywała;
Nasza działalność zamiast doprowadzić do upadku giełdy na naszym osiedlu spowodowała,
że jej organizatorzy wzięli
się bardzo do roboty i tak ją rozbudowali, że była atrakcyjniejsza od naszej;
Sklep, który otworzyłem na terenie budynku stadionu razem z wieloma innymi
przynosił znikome dochody (Robert, syn
Eli był tam ekspedientem);
Po około półrocznej działalności zamknęliśmy giełdę i wtedy do skóry dobrał
się nam Urząd Skarbowy!
Zażądano zapłacenia niebagatelnego podatku, mimo, że cały obrót oddaliśmy szpitalowi
na zakup tomografu
komputerowego i nikt z obsługi giełdy nie dostawał wynagrodzenia. Nie pomagało
wstawiennictwo dyrektora szpitala.
Romek musiał, sobie tylko znanym sposobem, wytłumaczyć, komu należy, że podateku
nie ma od czego naliczyć!
Po kilku, bardzo nerwowych wizytach w tym wspaniałym urzędzie wreszcie się
udało. Pawilonów klub nigdy nawet nie zaczął budować, bo jak się później okazało,
wszystkie pieniące zebrane od naiwnych
(w tym od Romka i ode mnie) poszły na wynagrodzenie działaczy (tych najważniejszych),
a sam klub ogłosił plajtę! Wtedy się okazało, że nie on żadnego majątku do spieniężenia, aby oddać wierzycielom,
a stadion i cała reszta należy
do miasta, które nie formalnie oddało w dzierżawę klubowi i było na tym też
wielce stratne! Nie wiem doprawdy jak to było wszystko na początku zakamuflowane, że nikt
z kilkudziesięciu chętnych na robienie
interesów na terenach niczyich tego nie zauważył! +++
I na koniec tej historii słów kilka o Romku. Romku! Wybacz mi, że opowiem w skrócie to, co się wtedy wydarzyło, bo byłem
uczestnikiem, chciał czy nie chciał, tej historii! Romek, człowiek o niesamowitej energii, działający w wielu miejscach na raz,
będący
równocześnie w dwóch związkach damsko- męskich (jeden z nich formalny, drugi
nie),na
swoje nieszczęście, nie po raz pierwszy zakochał się bez pamięci w pewnej bardzo
młodej,
wolnego stanu, urzędniczce pracującej dla giełdy.
Owinęła ona sobie Romka dookoła palca. Widać było, że robił wszystko pod jej
dyktando. Ani
się nie obejrzałem jak powiła mu potomka, jak założyła z nim wspólną firmę,
jak się o tą firmę
z nim pożarła i jak ją całą zagarnęła.
Były jeszcze jakieś procesy sądowe i Romek, po zatoczeniu jakby obłędnego koła
wrócił do
stanu z przed tych burzliwych wydarzeń.
Otworzył nowy interes i ktoś mu go podpalił tak skutecznie, że nic prawie nie
ocalało!
Amen! ====================================
Działanie pod wpływem impulsu.
Jak widać spraw na głowie miałem w owym czasie bez liku. Mimo wielokierunkowych
wysiłków wszystkie znaki na
ziemi i niebie wskazywały, że nie uda mi się uratować firmy.
Zajęta wieloma sprawami głowa nie pracuje tak jak trzeba. Ale kto by się mógł
spodziewać, że w jednej chwili, w
biały dzień, bez żadnych szaleństw tak się porobi! Był środek dnia. Ładna pogoda. Jechałem swoim wypieszczonym Bluebird-em z
Elą, jedną z głównych ulic Olsztyna
całkiem wolno. Po lewej mijaliśmy domy a w nich sklepy, po prawej ogródki działkowe
jakby w dolince.
Już z daleka widziałem, że przy znanym w tej okolicy sklepie monopolowym (ze
spirytualiami) stał na zewnątrz, na
chodniku, wielki ogonek kupujących wódkę.
------
Widok to był w tym czasie powszechny, a była to pozostałość po stanie wojennym,
kiedy to talon na alkohol a
jeszcze lepiej sama wódka była nie tylko najlepszym towarem, ale i atrybutem
zaradności. Każdy miał przydziałowo
ileś tam litrów alkoholu i większość, jak się niebawem okazało, ten alkohol
piła na umór. Jedni z nudy i frustracji, inni,
bo nie był drogi i był przydziałowy , a jeszcze inni, którzy do tej pory nigdy
go nie kupowali, teraz, ponieważ głupotą
by było, aby zrezygnować z takiego talonu, próbowali go po raz pierwszy... Zbliżałem
się nieubłaganie do tego miejsca
nieświadomy, co mas za chwile spotka, do zrównania się z kłębiącym się
tłumkiem.
Wtedy właśnie zobaczyłem jak z tej oazy szczęśliwości wytacza się jakiś
facet chwiejnym krokiem wprost pod mój
samochód wymachując jak maczugą trzymaną za szyjkę butelkę wódki.
Gwałtownie zahamowałem, aby go przepuścić, bo było widać, że nie patrząc
na nic zmierza do ogródków
działkowych znanych zresztą z tego, że była to ostoja wprowadzania się
w stan nieważkości wielu darmozjadów i
pijaków.
Nasze drogi w tym momencie jakby się już mijały.
Mógł, jak święta krowa, przejść na drugą stronę jezdni przed maską samochodu
i nie byłoby żadnej sprawy, ale on
zatrzymał się, spojrzał z pode łba jak raniony na korridzie buchaj i zataczając
się podszedł do stojącego naszego
samochodu z mojej strony, gdzie miałem otwarta szybę i zamierzywszy się
na mnie trzymana w łapskach butelką
jakby do uderzenia mnie w twarz wybełkotał:
Ty! Z kur....synie coś ci się nie podoba??? Spierd......j mi z drogi!
I splunął mi w twarz obrzydliwą pianą jak ten raniony byk.....
.Wtedy, obawiając się, że nastąpi uderzenie butelką... ruszyłem gwałtownie
do przodu!
Nie patrzyłem w tym momencie na jezdnię przed sobą, była przecież wolna
jeszcze przed sekundą..
.Nikt nie jechał przede mną....
ale...! W tym samym czasie, z przeciwnego kierunku jechał rozklekotany, obszarpany,
zabłocony, jednym słowem jak
najbardziej typowy Żuk -okaz osiągnięć socjalistycznego przemysłu motoryzacyjnego
dla małych firm- z także typową
załogą jakiś monterów.
Oni także, jak się okazało niebawem, byli bardzo spragnieni po ciężkiej pracy
jakiegoś wypitku!
Zobaczyli za czym ten ogonek stoi i ponieważ nie mogli stanąć po swojej stronie
jezdni, aby skoczyć po pół litry,
skręcili na lewą część jezdni, bo obok działek była w tym miejscu dla takich
spragnionych jak oni, mała zatoczka.
!!!
Co się stało ułamek sekundy później? To już chyba zupełnie jasne!
Zderzyliśmy się z tym cholernym Żukiem tak mocno, że Ela, która siedziała obok
i była nieco pochylona do przodu w
czasie utarczki z tym pijakiem, ale była przypięta pasem, uderzyła tak mocno
głową w przednią szybę, że ją rozbiła!
Ogromny guz bolał ją okropnie! Przód mojego samochodu zdemolowany był koszmarnie.
Stary Żuk wglądał tak jak powinien! Był po prostu jak kopnięty!
Pijak, przez którego wszystko to się wydarzyło zniknął natychmiast w gęstwinie
działek.
Wezwana milicja natychmiast przypisała mi całkowitą winę za tą kolizję!
Moje tłumaczenie, że ruszyłem gwałtownie, bo spodziewałem się uderzenia butelką,
skwitowane zostało tak: "Co tu obywatel jakieś dziwne historie opowiada! Gdzie jest
ten niby pijany z butelką?
A po co obywatel stał na środku jezdni? Przepisy nakazują zjechanie do krawężnika!" Na nic zdało się przyprowadzenie świadka z tej kolejki po wódkę, który opowiedział
tak samo jak ja całe zdarzenie.
Kazano mi zapłacić mandat karny za spowodowanie zderzenia z Żukiem.
Odmówiłem.
Wobec tego sprawę kieruję do Kolegium do spraw wykroczeń a tam obywatel zapłaci
znacznie więcej! - Oświadczył
przedstawiciel władzy.
--------
Nie długo czekałem na zawiadomienie o rozprawie. Do tej pory nigdy nawet nie
widziałem jak to się dbywa a co
dopiero w niej uczestniczyć jako oskarżony!
Ale któregoś dnia musi się zdarzyć coś pierwszy raz! Wezwano mnie na końcu jak już swoje wygłosił milicjant, kierowca Żuka i świadek.
Opisałem, co i jak było.
Pół godziny później szanowne kolegium orzekło: nie zostanę ukarany! I tyle. =======
Czy znasz prawo serii?
Czy w takim razie domyślasz się, co mogę napisać dalej?
Tak!
Dziś to dla mnie jest aż śmieszne, ale bez przesady mogę
powiedzieć: ta historia w nieco innym wydaniu jeszcze raz mnie
dopadła. Bo, tak jak w niektórych krajach na świecie : pijany
jest synonimem do słowa Polak, tak w tych latach to naprawdę
tak było!
A było to kilka miesięcy później..... =========================== Pijacka baza
Wyremontowanym niemałym trudem Bluebirdem jechałem szeroką śródmiejską ulicą
mając głowę zajętą bieżącymi
problemami, ale jednak zauważyłem jak z prawej strony, z bramy, w której
był podniesiony biało czerwony szlaban
wyjeżdża z impetem wielka ciężarówka. Aby wjechać na jezdnię, po której się
poruszałem miała do przejechania jeszcze
mały placyk, więc nie było to dziwne, że jechała dość szybko. Jednak w ułamku
sekundy zorientowałem się, że oba
samochody mogą się spotkać! Błyskawicznie, odruchowo zdjąłem nogę z pedału
gazu i już miałem zacząć hamowanie,
gdy ciężarówka przyhamowała jakby chciała mnie przepuścić. Przez następny
ułamek sekundy pomyślałem: przystanie!
A moment później wstrząsnęło moim samochodem! Olbrzymia bryła metalu walnęła
w prawy przedni błotnik.
Szarpnęło moimi pasami i wszystko znieruchomiało!
Zanim zdołałem się wygramolić z samochodu, widzę, jak z wysokiej kabiny wyskakuje
kierowca o czerwonej
pucułowatej gębie i zataczając się biegnie gdzieś w kierunku bramy, z której
przed chwilą wyjechał.
Widać było, że jest pijany! Zrobiło się zbiegowisko.
Ktoś zadzwonił po milicję, i już po paru minutach zjawił się radiowóz. Rozpoczęły
się poszukiwania kierowcy.
Okazało się, że samochód wyjechał z dużej bazy transportowej, która miała
przy bramie portiernię i siedzący tam facet
miał obowiązek kontrolować wyjeżdżające samochody. ===
Oczywiście pierwsza wersja była taka, że on nic nie widział, żeby ktoś wyjeżdżał
z bazy.
Dlaczego szlaban był poniesiony?
Tak? Był podniesiony? Nic o tym nie wiem! - Powiedział milicjantowi!
Ale od nitki do kłębka!
Chwilę później było już wiadomo, kto wyjeżdżał, i po co!
Jeden z jego kolegów miał imieniny i na terenie bazy odbywała się libacja!
Brakło wódki! Ot, nic nadzwyczajnego.
Codzienność!
|
|
|
|