Życiorys

str. 121

 
Niespodziewane zakończenie fatalnego roku 2013 !
           
    Był początek grudnia 2013 roku ...    
                                                                 

Zbliżało się Boże Narodzenie, a ja nie chciałem być sam ani w gronie rodziny Eli, bo zamiast radosnych świątecznych dni, będą wspominki, ani tylko z Robertem..

Postanowiłem porozmawiać najpierw z Basią w Gdańsku.

Rozmowy przebiegały bardzo opornie, bo albo jej nie było, albo nie miała czasu, ale po wielu próbach w końcu warunkowo umówiliśmy się, że przyjadę i spotkamy się w jakiejś kawiarni...

Jak spytałem, co potem? - Potem każdy pojedzie do własnego domu! Odpowiedziała stanowczo!

Miałem też i inną obiekcję: byłem bardzo zaawansowany wiekowo i choć nikt mi takich lat nie przypisywał, to niewiadomo jak ta nieznajoma na to zareaguje, jak się o tym dowie? Ponadto ona jeszcze pracuje codziennie, a co ja będę w tym czasie robił? Uciekałem przecież od samotności!


No, ale coś trzeba wreszcie spróbować!

No i próbowałem, raz nawet udało mi się porozmawiać, na Skype z udziałem kamery! Wyglądała niczego sobie.

Czułem, że nie wierzy nikomu i jest strasznie ostrożna lub źle nastawiona do tego rodzaju znajomości.

Jednak ustaliliśmy spotkanie oczywiście w Gdańsku.

=============

W dzień poprzedzający mój wyjazd do Gdańska rozwaliłem przód mojego forda w bardzo głupi sposób!

Wjechałem na duże rondo w Olsztynie za samochodem dostawczym dość szybko, gdy nagle tamtemu zajechał drogę inny samochód, czego ja nie widziałem. Gwałtowne hamowanie najpierw dostawczaka i następnie moje skończyło się niestety walnięciem w tego ostatniego.

Gdyby było sucho, to zapewne nic by się nie stało, ale że padał śnieg, to niestety zdewastowany został cały przód mojego forda, bo trafiłem na mocny tylny zderzak dostawczaka.

Wspomnianym samochodem kierował jak się okazało mój znajomy i rozjechaliśmy się w zgodzie. Ja także mogłem kontynuować jazdę, ale tylko do garażu, choć samochód wyglądał okropnie.

Trzeba było się zabrać do szybkiego remontu. Żadnych części "od ręki" dostać nie można było.

Poniżej mój kochany Ford Puma po tym incydecie...

 
   

Jazda do Gdańska okazała się niemożliwa. Spotkanie odwołałem pod pretekstem silnie padającego śniegu, bezterminowo. Ustaliliśmy, że po nowym roku może się spotkamy.

=======================

Oczywiście rozpocząłem starania o jak najszybsze naprawienie uszkodzeń, ale nie było to wcale proste. Wymiana większości uszkodzonych części, tak żeby można było jeździć udała się dość szybko, ale widać było ciągłe, że auto było uszkodzone.

Byłem umówiony w warsztacie na dokończenie naprawy, ale warunkiem było zdobycie nowej pokrywa silnika, bo naprawienie mojej było bardzo trudne i kosztowne.

Czyniłem wszelkie starania ale okazało się, że można kupić używaną w dobrym stanie, ale trzeba poczekać na okazję...

 

Na takich staraniach czas szybko płynął . .

Święta zbliżały się coraz bardziej...

Siedziałem wieczorem jak zwykle przy komputerze. Miałem włączonego Skype ... było to chyba 12 grudnia...

w głośnikach odezwał się zalotny głos Kayi z Trójmiasta...

Andrzejku, witam...! Co robisz?

Witam! Siedzę przy komputerze i nic ponadto...

.. A co robisz na święta?

Sam nie wiem - powiedziałem. Pewnie mnie zaproszą do rodziny mojej żony.

A chcesz tam pójść? - Spytała.

A jakie mam wyjście? -Powiedziałem dość wykrętnie.

- To ja cię zapraszam na święta do Trójmiasta, do mnie!- Powiedziała stanowczo .

To było dla mnie zupełnie zaskakujące i dość frapujące.

Po namyśle odpowiedziałem: Nie boisz się? Przecież zupełnie się nie znamy!

- To się poznamy jak przyjedziesz! Konkretnie! Przyjedziesz?

Zostałem postawiony pod ścianą - od razu uprzytomniłem sobie, że w anonsie, jaki dała Kaya napisała między innymi, że chce poznać - dobrego kierowcę, a ja mam uszkodzony samochód, mimo, że zawsze o niego bardzo dbałem!

Zapytałem, kiedy miałbym przyjechać...

-W niedzielę ! -powiedziała tak pewnie jakby to wszystko było dawno poukładane!

Spojrzałem na wiszący na regale obok mnie duży kalendarz: niedziela to 15 grudzień - to za dwa dni! Nic się nie da zrobić już z moim samochodem w tym czasie, ale chciałem bardzo jechać.. więc mówię:

Dobrze, decyduję się jechać do ciebie w niedzielę!

No to się bardzo cieszę! -Odparła Kaya.

- Umawiamy się, że jak będziesz wyjeżdżał z Olsztyna to zadzwonisz, a później jak będziesz dojeżdżał do Gdyni!

- Mój adres jest: i tu podała Redę!

To ty mieszkasz w Redie? -zdziwiłem się, bo, choć nie wiem dlaczego myślałem, że także w Gdańsku a przynajmniej w Trójmieście.

Tak! Wiesz gdzie to jest?

Tak powiedziałem, chociaż miałem mgliste pojecie, gdzie to może być... Pamiętałem tylko, że to za Trójmiastem w kierunku Helu...

============================

Wstąpił we mnie nowy duch, bo myślałem, że będzie wszystko po staremu, a tu taka niespodzianka...!

Zajrzałem jeszcze raz do jej anonsu, gdzie napisała także, że jest dobrze sytuowana... a jej zdjęcie świadczyło o tym, że lubi się ciekawie i ładnie ubierać... Wszystko to sprawiało, że sądziłem, że chyba ma jakiś butik z ciuchami...

Ano zobaczymy, pomyślałem i wziąłem się za przygotowania do rychłego wyjazdu. Jednak myśl o uszkodzonym samochodzie nie dawał mi spokoju... -Zapraszała przecież "dobrego kierowcę" a tu przyjedzie jakiś nieudacznik!

Trudno, pomyślałem... i tak może nie mieć to znaczenia, bo byłem przecież zaproszony tylko na święta!

     

Pożegnałem się z rodziną mojej żony, kupiłem okazały kwiat, wino i ciastka i koło południa w niedzielę 15 grudnia wyjechałem z Olsztyna w kierunku Trójmiasta dziwnie spokojny, choć sytuacja była bardzo nietypowa! Skupiłem się bez reszty na jeździe, aby tym razem już nie popełnić jakiegoś błędu, co by miało nieobliczalne skutki...

Zgodnie z umową, dojeżdżając prawie do celu stanąłem na stacji benzynowej na zachodnich przedmieściach Gdyni i zadzwoniłem do Kayi. Usłyszałem, że się cieszy, że jestem tak blisko, ale żebym się nie spieszył zanadto bo nie jest jeszcze gotowa na moja wizytę!

Po wjechaniu na teren Redy pomyliłem ulice i znowu musiałem dzwonić … i tak było jeszcze dwa razy... aż wreszcie dotarłem do celu.


Otworzyła mi pani dokładnie jak ze zdjęcia które poprzednio oglądałem! - Niezwykle wylewna, bezpośrednia i kontaktowa! No i przywitał mnie niesamowity chór psich szczekań gdzieś z głębi domu! W tym momencie się wyjaśniła tajemnica, czym zajmuje się moja znajoma z Internetu! Była to hodowla malutkich maltańczyków i yorków. Było ich wiele, jak można było sądzić z harmideru, jakie robiły na odgłos nieznanego człowieka... Jeszcze chwila i zostałem „przedstawiony” tej całej menażerii!

Byłem tym autentycznie zaskoczony! Tego nie mogłem się spodziewać!

Pieski nie biegały luzem po domu, bo miały swoje legowiska w zagrodach na terenie dużego pokoju na parterze od strony ogrodu. Drzwi od tego pomieszczenia wychodziły bezpośrednio na duży taras, gdzie miały swoje miejsce na spacery.

W kuchni też było kilka takich zagród i tam były „mamy” ze swoimi szczeniakami. Jak się siedziało przy stole można było obserwować całe to zgromadzone tam towarzystwo, co było bardzo ciekawe.

 

     
     
               
 

Jak się także okazało nowa znajoma ma faktycznie na imię Irena.

Więc Irena zwracała się do każdego z tych ok. 25 piesków po imieniu i z nimi rozmawiała jak z dziećmi, co w pierwszych chwilach niezmiernie mnie śmieszyło, ale co też mnie niemniej dziwiło, one jakby wszystko rozumiały! Po spacerze same wchodziły do swoich zagródek bez protestu. Widać było, że to ich domy!

 
       
                   
                                                 
             
Obiadokolacja była znakomita, a przede wszystkim Irena stworzyła taką atmosferę jakbyśmy się znali od wielu lat, co bardzo mi dogadzało!
 

Te kwiaty i wino oraz niewidoczne ciastka (zjedzone z apetytem) przywiozłem z Olsztyna.
Ta fotografia jest ważna, bo gospodyni kwiaty bardzo się spodobały i koniecznie chciała abym to uwiecznił na zdjęciu...

                             
               

Na noc dostałem rozkładaną kanapę w salonie. Był to dość duży pokój o piętro wyżej niż pomieszczenie, gdzie przebywały prawie wszystkie pieski. Ani to pomieszczenie, ani ten salon, w którym miałem spać nie miały drzwi zamykanych.

W nocy okazało się, że każde moje poruszenie się na łóżku powoduje niesamowitą reakcję całego pieskiego towarzystwa. Szczekanie powinno obudzić gospodynię i jej wnuczka, ale nic takiego nie następowało. O spokojnym wypoczynku mogłem zapomnieć!

Rano zapytałem Irenę jak się jej spało przy ciągłych niepokojach dochodzących z pomieszczenia z pieskami? - Ja nic nie słyszałam, bo na noc biorę genialną tabletkę i śpię bez zakłóceń! - Pomyślałem wtedy, że ponieważ nienawidzę środków na uspokojenie, to wszystko nie jest na moje skołatane nerwy!

                 
   
      Ten mały maltańczyk to indywidualista! Jak tylko miseczka przeznaczona do jedzenia została opróżniona, to natychmiast siadał do niej i nie chciał z niej wyjść. Ponieważ to metal, zimny, czasem nawet kichał, a inne pieski patrzyły na niego jakby z politowaniem. Było to bardzo zabawne.
           
   
Wyjrzałem przez okno pokoju, w którym spałem, na taras i ogródek, na którym pieski odbywały swoje spacery. Oczywiście zimy ani śladu... a ponieważ hodowla miała w reklamie ekskluzywna w pełni ten obrazek dopełniał prawdziwości tego przymiotnika...
 
               
 
   
               
 
Irena poprosiła mnie abym występował, jako jej kuzyn. Okazało się też, że następnego dnia jedziemy na pogrzeb jej dalszego członka rodziny. Tak oto zostałem zupełnie przypadkowo wciągnięty w orbitę jej rodziny. Wspomniany pogrzeb i stypa była w Gdańsku. Ja, jako kuzyn oczywiście, zostałem przedstawiony całej rodzinie.
 
           
Na stypie...
 
 
Święta były tuż, więc trzeba było udekorować dom.
 
                 
 
Każdy dzień był wykorzystany do cna. Było to dla mnie zbawienne, bo zapominałem przynajmniej w chwilach intensywnego działania o moim nieszczęściu. Irena też wykorzystywała moją obecność do załatwiania wielu spraw. Czas szybko upływał ...
 
=============
 
Po zakupach w wielkim supersamie usiedliśmy w kawiarence przy świetnych lodach...
 
                 
 
Parę dni później - już w świąteczny dzień odwiedziliśmy także inna krewną Ireny - tu już też występowałem jako kuzyn zapoznany na pogrzebie wyżej opisanym ...
 
                 
 
         

 

==========

 

Czas szybko mijał. Nie mogłem się jednak przyzwyczaić do tak wielkiej ilości piesków w domu. Irena tłumaczyła mi, że jak się chce zarabiać na takiej hodowli, to trzeba mieć taka ilość, a zresztą, klarowała mi, ona kocha wszystkie i nie ma na to rady - to są wszystkie jej "dzieci" i koniec.

Mój czas pobytu się wydłużał - początkowo ustaliliśmy, że będę dwa tygodnie, ale było tyle spraw do załatwienia, że dobiegał już miesiąc. Nie mogłem się jednak przyzwyczaić do takiej ilości czworonogów w domu, do hałasu, jakie robiły z byle okazji, do ich natarczywości, gdy były głodne albo chciały wyjść na spacer na taras, ale nade wszystko nie pozwalały mi spokojnie spać.

Był także drobny problem z samochodem Ireny, który miał automatyczną skrzynię biegów, której bałem się obsługiwać, więc samochód ten, choć bardziej luksusowy niż mój Ford Puma stał w garażu, z czego Irena nie była zadowolona.
Mojego Forda ustawiałem zawsze tak, aby Irena przy wsiadaniu musiała obejść od tyłu żeby nie zobaczyła, że jest on uszkodzony! I to udało mi się do końca mojego pobytu w Redzie!

Cały czas rozmawialiśmy o naszej przyszłości... Jednak ja, mimo, że uważałem Irenę za znakomitą towarzyszkę życia nie mogłem zaakceptować sytuacji, w której, jak odczuwałem, miałem być dopiero na trzecim miejscu w jej domu: pierwszeństwo bezwzględne miał jej wnuczek (lat ok.20) mieszkający razem z nią, na drugim miejscu były pieski a ja, jako uzupełnienie tego wszystkiego, w dodatku ciągle niewyspany! Tak to odczuwałem już pierwszego dnia!

--------

Jeszcze kilka dni intensywnego życia w Redzie, jeszcze jakieś zakupy, jeszcze pojechanie do zaprzyjaźnionego weterynarza z jakąś sprawą dotyczacą zdrowia jednego z pupilków ...

 
 
... Jeszce jakieś smakowite lody w kawiarence... jeszcze gorące rozmowy o naszej sytuacji (ona też była wdową)... i wyjechałem 15 styczna do Olsztyna w przekonaniu, że to by była za duża zmiana życia dla mnie... choć bezpośredniość, życzliwość i aparycja gospodyni ujęła mnie.
                                                 
       
       
                                                 
Olsztyn przywitał mnie "syberyjskimi warunkami" nie tylko pogodowymi, ale przede wszystkim "zimnym domem", tragicznymi wspomnieniami i samotnością!
                                                 
Na zdjęciu widok z mojej sypialni w Olsztynie następnego dnia po powrocie do domu (16 stycznia 2014 roku). Temperatura za oknem -15 stopni C. dopełniała całości!
<<< Strona poprzednia
To była strona 121 mojego zyciorysu. CD>>>