Rok 1987, rokiem moich klęsk.
     
 

Życiorys.

Strona 80,

       
             
 
 
 
 
     
Widocznie to jest jakaś prawidłowość, że po siedmiu latach tłustych następuje załamanie...
Przysłowie mówi, że następuje później także siedem lat chudych.
Rok 1987 okazał się dla mnie rokiem, który długo trzeba było odrabiać i to zarówno finansowo, 
jak i psychicznie.
  Ile lat to odrabianie trwało? 
Ale po kolei......
       
                 
   
Na początku roku drewno, z którego produkowaliśmy różne elementy do palet transportowych, i wysyłaliśmy do Danii 
zdrożało niesamowicie. Popyt na nasze wyroby gwałtownie zmalał. Okazało się, że w tym samym czasie taki sam 
surowiec z południowej Europy staniał, a zwłaszcza z Portugalii. 
Aby utrzymać, na jakim takim poziome zyskowność produkcji trzeba było zwiększyć produkcję konfekcji.
Pojechaliśmy z Heinzem do Hamburga po materiały. 
Tam w wielkiej hurtowni było, czego dusza zapragnie z całego świata. Wielkie bele materiałów na gigantycznych 
regałach i całe stosy luźno leżących. Z pracownikiem obsługującym tą halę ustaliśmy, jakie materiały kupujemy i po 
chwili dostałem ich wykaz z fakturą do załadunku na specjalny wózek transportowy. 
Heinz powiedział do mnie: ja iść płacić a ty weź jeszcze te kilka. I tu wskazał na kilka jeszcze nie wymienionych w 
dokumentach.
Jak to, tych nie ma w fakturze! - Powiedziałem do niego. Bierz! To nie twoja prawa! (sprawa) I odszedł. 
Gorąco mi się zrobiło. Co tu robić? Rozejrzałem się dookoła. W gigantycznej hali nie było nikogo. A może mają
jakieś kamery. Nie wezmę to jestem spalony u szefa, wezmę i mnie nakryją to wyjdzie na to, że kradłem! A może to 
jest jakoś załatwione ? A może szef chce mnie skompromitować? Nie, pocieszałem się, wszystko tylko nie to! 
Czas uciekał, a ja chodziłem w kółko koło regału, gdzie były materiały jakbym chciał się gwałtownie załatwić.
Ciągle nikogo nie było. Trudno, pomyślałem, będę się tłumaczyć, że się pomyliłem. Wilgotnymi ze zdenerwowania 
rękoma szybko wsadziłem na wózek dodatkowo to wskazał szef i wyjechałem z hali do stojącego na zewnątrz naszego 
samochodu. Heinza ciągle nie było. Wsadziłem wszystko do busa i zamknąłem szybko drzwi jak zamyka się ostatnią 
kartę złego rozdziału. 
Niebawem zjawił się mój pryncypał i tylko spytał: mamy komplet? Mamy! Powiedziałem jak echo. 
A w duchu poczułem do siebie wstręt: w imię, czego to wszystko? 
Więcej na ten temat nie rozmawiałem nigdy z Heinzem.

Przed wyjazdem z Hamburga wstąpiliśmy jeszcze na jakiś wielki "szrot" (złomowisko samochodów), gdzie kupiliśmy 
jakieś tam potrzebne używane części do samochodów, które były na stanie firmy.
Nie zapamiętałbym tej wizyty, gdyby nie rozmowa z naszym rodakiem tam pracującym " na czarno" (jak sam 
powiedział) przy rozbiórce wraków. 
Ten raczej młody facet zapytany jak mu się w Hamburgu żyje, odparł: zarabia się lepiej, a reszta (Hamburg) to jak 
duży Radom Wykonał przy tym taki gest, że wiedziałem, ze nie było się, z czego cieszyć!
Później, często wracałem do tego lakonicznego stwierdzenia i myślałem sobie: jak to wszystko w życiu zależy od 
tego, jakie się ma pieniądze i ile wolnego czasu. Ten człowiek nie mógł skorzystać ani w małej części z tego, co to 
miasto, chyba najbogatsze w Niemczech, mogło mu dać, cokolwiek by zechciał. W żaden sposób nie był to Radom.
Na przedmieściu miał nielegalną pracę, mieszkał obok i właściwie żył jak Radomiu.
Było jeszcze gorzej jak w tym jego Radomiu, był bez swej rodziny. Jedynie myśl, że po pewnym czasie wróci i 
przywiezie nieco zaoszczędzonych marek utwierdzała go w przekonaniu, że warto tak pracować.

----------------------------

   
                 
   
Mimo wielu starań dochody firmy zmalały, a właściciel coraz więcej gotówki potrzebował sam nie chciał zrezygnować 
z niczego. Zaczynały się utarczki na temat oszczędności, redukcji zatrudnienia czy zwiększenia wydajności. Nie wiem 
czy to on sam wymyślił, czy naciskany przez swoja kochankę, ale mimo kiepskiej sytuacji, postanowił zrobić sobie z 
nią wycieczkę dwu tygodniową do Budapesztu.
No i trudno, niech jedzie, co mi tam do tego, ale raptem, zażyczył sobie żebym jechał razem z nimi. Pewnie było to 
podyktowane obawa, że jego żona się zdziwi, że jedzie niby sam. Nie miałem ochoty być tam jako przyzwoitka i 
oświadczyłem, że bez Eli nie pojadę. Byłem w zasadzie przekonany, że się zgodzi, ale się myliłem. Heinz był wściekły. 
Powiedział: Ni! Ja z twoja żona nie jechać. A ja, bez moje żony też nie jadę! Skwitowałem. Nikt nie pojechał, ale 
widziałem, że to go strasznie ubodło.

No i nadeszła decydująca chwila w moim życiorysie służbowym...

Czy miałeś kiedyś taki dzień, taką chwilę, że emocje górowały nad zdrowym 
rozsądkiem? Ja miałem w tym momencie 52 lata. 52 lata to jest taki wiek, że na pewno 
nie emocje powinny górować tylko rozsądek!
To się mogło zdarzyć, i się zdarzyło w Łodzi, kiedy to uniosłem się honorem, ambicją i 
nie wiadomo jeszcze czym, i odszedłem z dobrej pracy, bo jakaś wyfiokowana panienka
(sekretarka) chciała mnie upokorzyć? Wtedy miałem 33 lata (str30) i można by było to 
zrozumieć ja tam się wtedy rozgrzeszyłem, byłem nawet z tego dumny.
Ale prawie dwadzieścia lat później?
Już mnie w liceum nauczyli maksymy łacińskiej:
Cokolwiek czynisz, czyń roztropnie i patrz końca!
Nie wiem, co by było gdybym postąpił inaczej, ale na pewno nie było to wyrachowane, 
było spontaniczne.


Ale do rzeczy: Heinz, co jakiś czas zwoływał narady u siebie w domu, w godzinach wieczornych.
Był pierwszy czy drugi dzień czerwca. Byliśmy we troje. Właściciel, jego doradca, były pełnomocnik Jurek i ja.
Zaczęło się wzajemne obwinianie o przyczyny spadku dochodowości firmy.
Kanapa, na której siedziałem, dotychczas, jak mi się wydawało niezwykle przyjazna i wygodna stała się jak twarda 
ławka. Podana przez panią domu kawa nie do przełknięcia. Było coraz bardziej duszno.

W pewnym momencie nie wytrzymałem i powiedziałem do Heinza: 
Czy ty myślisz, że ja jestem ślepy i nie widzę jak ty okradasz własną firmę? Zamiast być trochę skromniejszy,
to każdą wolną gotówkę zabierasz i wywozisz? Firma chwilami traci płynność finansową! To jest także 
główną przyczyną, że tracimy w opinii dostawców, bo nie płacimy na czas! Oni nam nie dają takiego towaru 
jak trzeba i kiedy trzeba i koło się zamyka? Tak się nie da pracować! 

Jurek coś jakby przytakiwał, ale raczej, widziałem, wolał mi nie wtórować.

 Heinz robił wrażenie, że za chwilę wybuchnie, 
ale się pohamowywał. Dla niego była to oczywiście nieprawda.


Narada się rychło skończyła, pozornie niczym.
Wyszliśmy razem z Jurkiem jak po maglu. Chwilę milczeliśmy. Jurek stwierdził: aleś mu wygarnął, pewnie ci tego nie 
daruje.... Wtedy dopiero przyszły refleksje. Powtórzyłem za Jurkiem.. Pewnie mi nie daruje.. Ale po prostu nie 
wytrzymałem. Przecież on myśli, że my tego nie widzimy, co on robi.

Następnego dnia, od razu z rana, Heinz wkroczył do biura jak gradowa chmura. Jedziemy do szwalni, wycedził.
W samochodzie, po paru minutach milczenia rzekł:


Zwalniam cię z pracy, natychmiast! Weźmiesz swoje papiery i nie masz prawa wstępu do firmy.

 Zapłacę za 
czerwiec i koniec! 


To była reakcja na wczorajsze moje słowa. Jeszcze niezbyt przyswajałem, co się stało! Poczułem jakby tępy ból 
głęboko pod czaszką. Wiedziałem, że on nie zostawi tego, co zaszło wczoraj bez echa, ale żeby aż tak?
Nie myślałem, co będzie dalej, ale było mi przykro, że nie mam prawa wstępu do firmy. On mnie ocenił chyba jak 
samego siebie. On mnie zupełnie nie poznał! Mógłbym dokończyć parę spraw, a on myśli, że się będę mścił. 
To była dla mnie większa niegodziwość niż wyrzucenie mnie z pracy. 

---------------------------------------

W domu poczułem się jak chory umysłowo. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca.
Coś trzeba robić, ale co? 
Znaleźć następną pracę... Okazało się, że w poważnych firmach nikogo nie potrzebują, w innych wykręcali się czasem 
urlopowym...
Po dwóch dniach przyjechał do mnie do domu kierowca od Heinza i w jego imieniu zażądał oddania Peugeota!
Jak to? Przecież dostałem go na własność! Teraz to już nie ważne, że tak kiedyś powiedział! Usłyszałem od kierowcy. 
Faktycznie, na mnie nie był zarejestrowany. Trudno! Oddałem!.

Zostałem bez pracy i bez samochodu!
Ela mnie pocieszała, że jakoś to będzie, jakoś sobie poradzimy. 

Postanowiłem znaleźć jakąkolwiek pracę byle nie stracić ciągłości zatrudnienia, bo to jest ważne przy późniejszej 
emeryturze. Udało mi się wykorzystać dobre stosunki z dostawcami, jakie starałem się mieć jako dyrektor u Heinza, i 
dostałem przyrzeczenie zatrudnienia w dużym tartaku pod Olsztynem od momentu jak dostanę odpowiednie 
zaświadczenia, co miało nastąpić 1 lipca. Złożyłem także padania w innych firmach.

Miałem ponad trzy tygodnie wolnego czasu. Postanowiłem maksymalnie się czymś zająć, przede wszystkim dla 
odpędzenia natrętnych myśli, które sprowadzały się do tego: trzeba było pokornie znosić wszystko i wtedy 
przynajmniej mógłbym się jakoś z właścicielem układać, a tak byłem podwójnie przegrany. 

Ale to wszystko było jak ta musztarda po obiedzie! 

 

 

Ale może myślisz, że tak się zakończyła moja praca w 
tej prywatnej firmie?
  O nie! 
  Były, niestety, nawet dwa epilogi...

   
                 
   
cd >>>
   
                 
   
Home Dzień dzisiejszy (fotografie) Książka Gości Poczta Strona poprzednia Strona następna