Życiorys. Strona 37
FABRYKA
 
 
       

 


Pewnego dnia 1971 roku przyszło pismo z Pabianic w
sprawie fabryki, której teoretycznie właścicielami
do dnia dzisiejszego byli spadkobiercy mojego
dziadka (ojca mojego Taty), czyli jego dzieci.
Mój dziadek Franciszek, który umarł dokładnie tego
samego dnia, w którym się urodziłem był właścicielem
sporej fabryki narzędzi rolniczych w samym centrum
Pabianic. Po śmierci Dziadka Franciszka (1935 r.)
fabryką tą zarządzał w imieniu rodziny najstarszy
jego syn Henryk.

Po okupacji władze komunistyczne nie upaństwowiły
tej fabryki, ale objęły ją państwowym zarządzaniem,
co praktycznie znaczyło, że ubezwłasnowolniły właścicieli.

Ponieważ wytwory z niej były bardzo
potrzebne w zrujnowanej wojną Polsce, a fabryka nie
była zniszczona i nie było chyba czasu na wymianę
kierownictwa zostawiono, jako dyrektora mojego wuja,
Henryka. Pozostawiono go nawet w jego mieszkaniu,
które znajdowało się na terenie zakładu.
Po kilku latach odsunięto go od zarządzania fabryką,
ale mieszkał na jej terenie aż do śmierci w 1955 r.
Taka sytuacja była aż do 1971 roku.
Z pisma, właściciele dowiedzieli się, że albo zaraz
sprzedadzą fabrykę Centralnemu Związkowi
Spółdzielczości, albo zostaną przymusowo
wywłaszczeni!
Z pięciorga rodzeństwa w tym
momencie pozostało przy życiu już tylko troje i po
naradzie zdecydowano, że sprzedadzą fabrykę, bo przy
wywłaszczeniu nic się nie dostanie. Wytypowano mnie
na pełnomocnika w tej sprawie. Moją rolą było
negocjować cenę.
Pojechałem niebawem do Pabianic.
Tam zobaczyłem dobrze pracujący zakład nie
bagatelnej wielkości. Chodząc po terenie
i halach, gdzie każdy sprawek był wykorzystany
produktywnie, patrząc na gotowe maszyny rolnicze
i na piękną broń palną robioną według starych
wzorów uprzytamniałem sobie, że to wszystko
kiedyś stworzył mój dziadek. Ze starych map,
jakie miała nasza rodzina, widziałem, że prawie
nic nie zostało zmienione. Nawet bramy wjazdowe
były takie jak przed wojną.
Dochody z produkcji zapewniłyby naszej rodzinie
wysoki standard życia, ale oczywiście w normalnych
warunkach.
Rozpoczęły się żmudne rozmowy o cenie tej
wymuszonej transakcji. Nikt, ani z dyrekcji
fabryki, ani z Zarządu Spółdzielczości nie
negował, że cena jest śmiesznie mała jak na taki
zakład, ale przypominano mi, że należy brać, co
dają, bo możemy w ogóle nic nie dostać !
Dla świętego spokoju trochę podniesiono wartość
i na taką wielką łaskę nie miałem prawa już
narzekać!
"Transakcja" została dokonana.
Kwotę rodzina podzieliła na trzy równe części.

Ojciec za to kupił używanego
Fiata 126P
!!!!

Ale żeby dolać jeszcze trochę dziegciu do tej
"miodowej transakcji" dodam, że dwa miesiące
później wybrałem się z Ojcem tym fiacikiem do
Warszawy i kiedy Ojciec coś tam załatwiał w
ministerstwie zdrowia ja miałem przejechać na
drugi koniec Warszawy. Jadąc prawidłowo,
zostałem najechany na skrzyżowaniu z boku przez
samochód wojskowej nauki jazdy.
Samochód ten (znacznie większy - była to
Warszawa) przodem uderzył w bok mego Fiacika,
prosto w moje lewe drzwi. Uczący się żołnierz pomylił
pedał hamulca z pedałem gazu !
Efektem tego zderzenia było rozbicie mi głowy
i zdemolowanie połowy samochodu.

 

 
cd >>>
 
 
Home Dzień dzisiejszy(fotografie)  Książka Gości
Poczta
Strona poprzednia
Strona następna
                          >