To były takie czasy dla mnie, że bez przesady można powiedzieć: od kłopotu do kłopotu! Nadszedł termin rozprawy o zaskarżony wyrok. Tego mogłem się spodziewać! Na sali sądowej oprócz znanego adwokata przywoływano kolejno kilku świadków- ekspertów. W pierwszym rzędzie zeznawał ten sam wielki fachowiec z tej samej znanej technicznej firmy, w której bez problemu uzyskałem, w zasadzie nieprawdziwą opinię, broniącą bardzo znanego człowieka przed utratą gwarancji na spalone urządzenie! Teraz ten sam utytułowany fachowiec dowodził, że wszystko to, co wykonała moja firma jest z gruntu złe! Po chwili wtoczył się na salę także znany w Olsztynie przedstawiciel Straży Pożarnej i z wielką swadą roztaczał barwną wizję pożaru całego pomieszczenia, które remontowałem i unowocześniałem. Ale żeby zrobić piorunujące wrażenie opisał także wizję efektownego spalenia się całej firmy b.zn.czł.! Tu już nie wytrzymałem! Proszę wysokiego sądu, czy ktoś może mi odpowiedzieć na jedno pytanie? Wysoki sąd zezwolił! I zapytałem: jak to się dzieje, że straż pożarna widząc tak wielkie zagrożenie, przez prawie rok pozwoliła na eksploatację takiej bomby? Przedstawiciel tej szacownej instytucji wstał do odpowiedzi jak mały Jasiu na pierwszej lekcji w podstawówce: spojrzał najpierw w zakłopotaniem na adwokata, coś chrząknął, widać było, że mu brakło śliny: zaraz właśnie zamkniemy.... wyjąkał. Bardzo ożywiony wydawał się jednak adwokat b,.zn.człowieka. Był jeszcze jeden powołany przez adwokata świadek, który z kolei dowodził, że kogoś może szlag trafić przy pracy w tym pomieszczeniu! Już wiedziałem, jaki będzie wynik tej rozprawy ze mną! Tak, bo nie była to rozprawa o zapłatę, ale o to żeby mi pokazać, kto w tym mieście rządzi. Pewnie że wiedziałem, kto tu rządzi! Ci powołani ludzie jako świadkowie byli jakby kukłami, marionetkami, a sznurki pociągał bardzo znany człowiek!Po raz drugi od wysokiego sądu dowiedziałem się, że zapłata się nie należy! Nie byłem tym załamany! "Moja" prawniczka od razu zdecydowała: idziemy z tą sprawą do Warszawy!
HOME Dzień dzisiejszy(fotografie)Książka gości Poczta Strona poprzednia Strona następna
Złożyliśmy niebawem zażalenie i wniosek o rewizję. Termin rozprawy był odległy, ale zostałem powiadomiony, że powołany został ekspert, biegły sądowy, do zbadania przebiegu i efektów inwestycji. Było widać, że nareszcie ktoś z wymiaru sprawiedliwości, poważnie potraktował moje pretensje. Niebawem zgłosił się do mnie pewien inżynier i przedstawił się właśnie jako tenże, powołany przez sąd warszawski biegły. Jego rzeczowe podejście do sprawy dobrze rokowało.
Tymczasem jednak z powodu kłopotów finansowych musiałem zamknąć firmę. Część wierzycieli otrzymała swoje pieniądze, a część niestety musiała powiększyć sobie straty. W ten oto sposób bardzo znany człowiek, swoim postępowaniem spowodował nie tylko załamanie się działania mojej firmy, ale także straty w kilku innych, bo działalność gospodarcza to cały system naczyń połączonych. O tym doskonale wiedzą wszystkie instytucje zciągające z obywateli i z firm, podatki. Właśnie, dlatego, w Polsce, po nastaniu kapitalizmu, tak bezwzględnie pilnowana była zasada, że podatek od wartości dodanej, tak zwany VAT, powstaje w momencie wystawienia faktury a nie z chwilą zapłaty za tą fakturę.Prowadzi to w prostej linii do takich sytuacji, w których już fiskusa nie obchodzi, czy ten, co wziął towar lub miał wykonaną usługę zapłacił za nią czy nie. Ten, co wykonał usługę (jak w moim przypadku) musi zaraz (w miesiącu, w którym wystawił fakturę) zapłacić podatek od kwoty, której nigdy nie otrzyma, czyli od tego, z czego już ktoś inny korzysta nie ponoszący żadnych kosztów! Pomyśl: byłem stratny: bo kupiłem odpowiednie materiały, bo musiałem podwykonawcom zapłacić, bo po wystawieni faktury musiałem bezwzględnie zapłacić podatek od rzekomego dochodu z tej pracy, bo musiałem zapłacić za dwa przegrane procesy sądowe, bo musiałem zapłacić adwokatowi. Podobnie, poszkodowani byli także niektórzy, z którymi powiązałem się kupując materiały na tą inwestycję. Ci drudzy nie mieli już nawet po co iść do sądu w tej sprawie przeciwko mnie, bo moja firma to była spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, czyli odpowiadającą swoim majątkiem. Już cały został wysprzedany na spłacenie długów, tak i wszystko się skończyło! Ale wszystko ma swój początek i oczywiście koniec! Finał tej mojej przygody (dziś, po latach, z odpowiedniego dystansu na to patrząc, była to przygoda trochę jak z koszmarnej bajki) był.... jakby tu napisać? Nie znajduje odpowiedniego słowa.... Z resztą zaraz sam znajdziesz odpowiednie określenie...
-------------
Żeby jednak dokończyć opowiadanie o tej historii, której prawdziwy koniec był dopiero prawie dwa lata później na razie pominę inne ważne wydarzenia, jakie były w moim życiu. ----- Więc, wspomniany rzeczoznawca mozolnie konstruował opracowanie swojej wizji z całej tej inwestycji. Zrobiła się z tego nie byle jaka dokumentacja, znacznie większa niż mój projekt i później jej rozliczenie. Miałem możliwość zapoznawania się kształtem tego opracowania bez możliwości ingerencji w treść. Widziałem jednak, że przynajmniej dla tego pana było bezsporne, że wynagrodzenie się należy i że cała inwestycja nie ma żadnych dyskwalifikujących ją wad. Cierpliwie jednak musiałem dość długo czekać zanim została dokończona i dostarczona do warszawskiego sądu.
Pamiętam piękny słoneczny poranek, w którym jechałem razem z panią adwokat niedawno kupionym, wymarzonym sportowym samochodem,Mitsubishi Starionem. Choć był to używany samochód, ale robił wtedy kolosalne wrażenie na każdym, kto cokolwiek wiedział z dziedziny motoryzacji zwłaszcza, że wtedy jeszcze było strasznie ubogo na naszych drogach. Tak, więc jechaliśmy we dwoje na tę rozprawę w dość dobrych nastrojach. Już wtedy wiedziałem, z jaką szybkością można by się przemieszczać tym samochodem, bo sam poprzednio jechałem nim 210 km na godzinę właśnie na tej samej trasie. Jednak nie było mi w głowie narażać się na zatrzymanie przez jakiś " chłopców radarowców" , bo najważniejszym celem było stanięcie oko w oko z warszawską Temidą. Wyprzedził mnie jakiś, co prawda niepozorny na oko samochód wtedy, gdy miałem "na liczniku" 180 km/godz.,ale pohamowawszy swoje zapędy zwolniłem. Ani się spostrzegliśmy jak zajechaliśmy pod olbrzymi gmach sądu. Mięliśmy sporo czasu do początku rozprawy, więc w pobliskiej kawiarni staraliśmy się nie mówić o tym, co nas za chwilę mało czekać. --- Tak naprawdę to byłem na sali sądowej tak zdenerwowany, że nie pamiętam w ogóle jak ona przebiegała. Pamiętam natomiast, że było zaledwie kilka jakiś pytań sędziego na temat jak to zlecenie realizowałem i już Sąd udał się na naradę. Po jakimś krótkim czasie był wyrok: zapłata się należy w wysokości, jaką zaproponował rzeczoznawca! Była ona nieco mniejsza niż kwota z faktury a już nie mówiąc o realnej wartości, jaką miała w dniu ogłoszenia wyroku. Już zresztą dawno się pogodziłem z faktem, że jeżeli wygram ten maraton procesowy to będzie to wyłącznie zwycięstwo moralne! I tak w istocie było! Potem był tryumfalny powrót do domu i spodziewany ciąg dalszy, czyli powrót do utarczek o odzyskanie zasądzonej kwoty. Nie było rady, sprawę wziął w swoje ręce dobry komornik. Ten nie przeląkł się, od kogo ma ściągnąć! Wręcz odwrotnie! Niech się pan nie martwi, powiedział, od tego człowieka to bez problemów odzyskamy zasądzoną kwotę! I faktycznie, po paru tygodniach sprawa była zamknięta, a kilka dni później stało się coś, czego nikt nie był w stanie przewidzieć! Bardzo znany człowiek, przez którego miałem tyle kłopotów, tyle straciłem nerwów, tyle strat, nie żył! Prowadzony z wielką szybkością przez niego samochód wpadł w poślizg, uderzył w drzewo właśnie w ten sposób, że on sam został zmiażdżony nim.
Byłem z Elą w centrum Olsztyna i wtedy uprzytomniłem sobie, że stojące na chodnikach tłumy ludzi czekają na przejazd konduktu pogrzebowego właśnie bardzo znanego człowieka! Zatrzymaliśmy się i my. Stanęliśmy obok innych. Tłum gęstniał. Niebawem nadjechała kawalkada pojazdów a wśród nich także pojazd z trumną. Widać było, że jest to ostatnia droga człowieka, którego nie tylko wszyscy znali, ale także szanowali. Było to coś zupełnie wyjątkowego, takiego pogrzebu nigdy tu nie widziałem. Staliśmy w milczeniu, a kolumna przejeżdżała powoli, patrzyliśmy na to, bez żadnej satysfakcji. Opanowała mnie taka refleksja: oto patrzę na tragiczny koniec człowieka, który bez wątpienia bardzo mi dokuczył i nie odczuwam żadnej satysfakcji, że ja tu jestem, że go pokonałem. Ale On sam winien był tego, że nie stoję tu jak wszyscy inni, którzy zapewne znali go tylko z dobrej strony i zapewne bardzo go żałowali. Co mu w istocie dało to niezwykle małostkowe postawienie na swoim, do czasu zresztą? Przecież zapewne nie chodziło o pieniądze - miał ich w bród! Był szanowany, miał sławę, więc, o co poszło? Czy było warto? Zginął tak jak żył: balansując na granicy rozsądku i ryzyka. W opinii publicznej to mu się dotychczas zawsze udawało!